Łukasz Mejza przegapił ostatnią, choć i tak mocno już spóźnioną, okazję, żeby samemu oddalić się w polityczny niebyt. W zamian zdecydował się wybrać żenujący spektakl, którego rykoszetem otrzymały osoby z niepełnosprawnościami.

Mejza podjął próbę walki o pozostanie w rządzie, zresztą w sejmowych kuluarach otwarcie mówiło się, że adresat konferencji jest jeden - prezes Jarosław Kaczyński. Wiceminister zdaje sobie sprawę, że rządowa większość, jeśli nawet nie jest oparta wyłącznie na jego głosie, to i z nim pozostaje niezwykle krucha. 

Gra, którą podjął, jest trudna do zrozumienia, bo z góry skazana na porażkę. Niezależnie od jej przebiegu jest jasne, że jakakolwiek polityczna kariera Mejzy dobiegła końca. Spektakl w siedzibie PAP ten werdykt tylko przypieczętował. Zresztą, co przyznał sam w rozmowie z Radomirem Witem z TVN24, prezes Kaczyński konferencji nawet nie widział.

Granice bezczelności politycy przesuwają sukcesywnie od lat. Skutecznie udało się im zatrzeć już różnicę pomiędzy prawdą a fikcją, pozostawiając ją gdzieś między jedenastoletnimi pracami nad udowodnieniem zamachu w Smoleńsku a tezami o budowaniu przez Niemcy IV Rzeszy. 

Na dobre nad Wisłą zadomowiła się też przemoc w języku. Obejmuje coraz szersze kręgi, według rozmaitych kryteriów: płciowych, zawodowych, seksualnych czy materialnych. Jednak wiceminister Mejza, wykorzystujący wizerunek i trudy osób z niepełnosprawnościami do walki o własne polityczne przetrwanie, to - nawet jak na polską politykę - obrazek wyjątkowo przykry.

Bolesny szczególnie, że następuje raptem 3 lata po ostatnim przekroczeniu podobnej granicy. Wiosną 2018 roku przez 40 dni oglądaliśmy pozostawione na sejmowej posadce rodziny i osoby z niepełnosprawnościami. Nawet wtedy jednak władza zdawała sobie sprawę, że bagatelizowanie ich potrzeb nie mieści się w fundamentalnych standardach, także tych europejskich. Choć znalazła osobliwy sposób na rozwiązanie problemu. Podczas zgromadzenia NATO w Sejmie osoby z niepełnosprawnościami przed zagranicznymi gośćmi zakryto kotarami.

Łukasz Mejza poszedł o krok dalej. W świetle kamer, ze świadomością medialnego zapotrzebowania na własną wypowiedź, ustawił swojego współpracownika. Tomasz Guzowski dwukrotnie wstawał z wózka, udowadniał czucie w nogach i przekonywał, że to zasługa odbytej w Meksyku pseudomedycznej terapii. Tej samej, którą przed ponad rokiem rodzinom oferował Łukasz Mejza. Dziś wspólnie, na polityczne potrzeby tego drugiego, zagrali na społecznej wiarygodności osób z niepełnosprawnościami.