Gwałtowny napływ migrantów i uchodźców do Europy w ostatnich miesiącach opisywany jest przy pomocy starych, XX wiecznych pojęć, takich jak „uchodźca” czy „migrant ekonomiczny”. Mam wrażenie, że ten język opisu jest już dalece nieaktualny w zglobalizowanym świecie. Dlatego proponuję spojrzeć na migrację jako na wydarzenie rewolucyjne, wieszczące zmiany pewnego porządku światowego. Porządku opartego na XVII-wiecznym założeniu, że granice państwowe są nienaruszalne. Wielka migracja ludzi ze smartfonami pokazuje, że świat bez granic, idealizowany przez wielu, staje się faktem w sposób dość nieoczekiwany.

Gwałtowny napływ migrantów i uchodźców do Europy w ostatnich miesiącach opisywany jest przy pomocy starych, XX wiecznych pojęć, takich jak „uchodźca” czy „migrant ekonomiczny”. Mam wrażenie, że ten język opisu jest już dalece nieaktualny w zglobalizowanym świecie. Dlatego proponuję spojrzeć na migrację jako na wydarzenie rewolucyjne, wieszczące zmiany pewnego porządku światowego. Porządku opartego na XVII-wiecznym założeniu, że granice państwowe są nienaruszalne. Wielka migracja ludzi ze smartfonami pokazuje, że świat bez granic, idealizowany przez wielu, staje się faktem w sposób dość nieoczekiwany.
"Ludzie napływający masowo do Europy pokazali, że granice pękają pod naporem ich mas" /KOCA SULEJMANOVIC /PAP/EPA

Przez ostatnie dekady, świat bez granic dostępny był tylko dla globalnych elit - posiadaczy "dobrych" paszportów: Europejczyków ze strefy Schengen, Amerykanów czy Japończyków. Możliwość swobodnego przemieszczania się była domeną i wyróżnikiem zamożnych tego świata, niedostępną dla 80 proc. populacji globu - posiadaczy "złych paszportów": Syryjczyków, Senegalczyków czy Banglijczyków. Oni przynależeli nadal do starego porządku: świata barier i odrzuconych wniosków wizowych. Wydarzenia tego lata są niczym innym jak zanegowaniem granic przez globalny proletariat: mieszkańców biednych krajów peryferii, wykluczonych dotychczas z tego dobrodziejstwa globalizacji, jakim była swoboda przemieszczania się. Przybycie setek tysięcy migrantów do Europy tego lata przypomina moment przełomowy w każdej rewolucji - pęknięcie bariery i pokazanie, co jest po drugiej stronie. Moment na miarę zdobycia Bastylii czy szturmu Pałacu Zimowego. Ludzie napływający masowo do Europy pokazali, że granice pękają pod naporem ich mas. Choć indywidualnie niemal żaden z nich nie miał szans wkroczyć do świata dobrobytu, to działając wspólnie podważyli niesprawiedliwy porządek świata. Porządek, na którego straży stały linie na mapach, utrzymujące dotąd globalnych proletariuszy z dala od bogato zastawionego stołu, świata szerokich, czystych ulic i sprawnego państwa opiekuńczego. Dlatego właśnie, przełamanie barier państwowych przez masy migrantów może być momentem rewolucyjnym na miarę zglobalizowanego XXI wieku. Nie jest to bowiem rewolucja ograniczona do jednego społeczeństwa, lecz rewolucja w wymiarze globalnym, w którym zmarginalizowani i biedni mieszkańcy peryferii globu realizują własną wizję sprawiedliwości.

Sprawiedliwość postrzegana jest zazwyczaj jako równość. Tak też odbiera ją większość ludzi, którzy mieli pecha urodzić się w społeczeństwach biednych, krajach targanych wojnami, dotykanych przestępczością, zdominowanych przez skostniały patriarchalizm i korupcję. Świadomość tego jak złe jest własne położenie przyszła wraz z rozwojem komunikacji - a w szczególności możliwości przekazywania obrazów na odległość. Pierwszą jaskółką zmian była telewizja satelitarna, która przyniosła obrazy bogactwa i swobody z lepszego świata do każdej zagrody, lepianki czy jurty. To jednak nadal był obraz odległy, bajkowy. Obrazy zapośredniczone przez ekran telewizora nie miały waloru konkretności. Prawdziwa zmiana przyszła wraz z upowszechnieniem smartfonów z aplikacjami społecznościowymi. Teraz proletariusze globalnych peryferii mogli zobaczyć znanych sobie konkretnych ludzi: kuzynów, sąsiadów czy członków własnego plemienia, którzy wcześniej wyemigrowali i znajdują się teraz w bajkowej scenerii lepszego świata. Strumień obrazów krewnych, którym udało się przedostać na drugą stronę, codziennie uświadamia mieszkańcom globalnych peryferii nędzę ich obecnego położenia. Porównanie obrazu Stuttgartu z rzeczywistością np. Trypolisu, Aleppo czy Karaczi uświadamia im dobitnie, że nie są równi. Zarazem, w tych samych smartfonach mogą znaleźć wskazówki, jak można tę nierówność znieść, jak przerwać barierę i przejść do lepszego świata. Widzą i wierzą, bowiem to obraz przekazywany przez konkretne, zaufane osoby ma największą siłę przekonywania. W ten sposób, dzięki namacalnemu przykładowi sukcesu wcześniejszych migrantów, wywołana została fala pragnienia przedostania się  na drugą stronę - pragnienia usunięcia niesprawiedliwości, płynącej ze złego urodzenia. Miliony ludzi zobaczyły na ekranach nadzieję na lepszy los i wyruszyli. Wyruszają. Będą wyruszać.

Bogata Europa kompletnie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, czego dowodzą spory co do obowiązkowego rozdysponowania zupełnie nieadekwatnej do rzeczywistości liczby migrantów. Jak ludzie, którzy już zobaczyli i uwierzyli, że świat dla nich nie ma granic, dadzą się zamknąć w granicach np. Litwy? Jeżeli zarówno dobrobyt, jak i ich grupa rodowa jest w Niemczech, to nie ma możliwości ich zatrzymania. Cóż bowiem zyskuje migrant, który zostanie przydzielony do Litwy, Polski czy Rumunii decyzją urzędnika unijnego? Bezpieczeństwo. Jednak znaczna część tych ludzi nie wyruszyła w podróż dla bezpieczeństwa, tylko dla urzeczywistnienia swojego europejskiego marzenia. Bezpieczeństwo  nie jest dla nich wartością nadrzędną. Wielu z nich wszakże zdecydowało się porzucić bezpieczną, choć nie dającą nadziei egzystencję w Libanie, Turcji lub Pakistanie, podejmując ryzykowną podróż. Dlatego też przesunięci do Europy Środkowej, przejdą przez jej otwarte granice. Przez zamknięte - także, wszakże już pokonali niejedną barierę i wiedzą, że uporem i skoordynowanym działaniem mas mogą przekroczyć kolejne. Zamknięci w obozie - uciekną małymi grupami bądź, zdesperowani, przedrą się siłą. Mają to samo poczucie zbiorowej siły, które uskrzydlało lud we wszystkich wcześniejszych rewolucyjnych zrywach. Lud domaga się przecież tylko dobrobytu i wolności, nic ponadto co mają mieszkańcy "lepszego świata". Lud chce równości i właśnie dowiedział się, jak ją uzyskać.

Jak każda rewolucja, tak i ta przyniesie reakcję. Zapewne jej osią będzie odtwarzanie pojęcia granicy, unieważnionego latem tego roku. Choć nadal liderzy opinii będą twierdzić, że budowanie murów nie rozwiąże kryzysu, to coraz mniej Europejczyków będzie w to wierzyć. Liderzy opinii, sami będący przez lata beneficjentami świata bez granic, nie są jeszcze w stanie uzmysłowić sobie, że granice, choć ograniczają wolność, to zapewniają także bezpieczeństwo. Bariery, oddzielające tych, którym się udało, od tych, którzy przegrali, odtwarzane są po każdym zrywie rewolucyjnym. Dzieje się tak niezależnie od tego, komu rewolucja przynosi zwycięstwo, a komu porażkę.