W ostatniej dekadzie października minister edukacji narodowej Joanna Kluzik – Rostkowska przedstawiła na konferencji prasowej koncepcję egzaminu maturalnego dla uczniów, którzy uczą się zgodnie z wprowadzoną przez minister Katarzynę Hall nową podstawową programową. Pierwsi tacy uczniowie ukończą licea ogólnokształcące w 2015 r., a technika rok później. Wg minister edukacji ich egzamin maturalny będzie bardzo poważnie różnił się od dotychczasowych, stawiając przed nimi nowe wyzwania. Jednak po spokojnej refleksji nad wprowadzanymi zmianami można nabrać sporych wątpliwości co do trafności tego stwierdzenia.

Warto przypomnieć, iż wokół obecnie obowiązującej podstawy programowej było bardzo wiele kontrowersji, głównie związanych z będącą jej następstwem istotną zmianą modelu kształcenia ogólnego. Zgodnie z nim klasyczne kształcenie ogólne kończy się w pierwszej klasie szkoły średniej, jest to bowiem ostatni rok nauczania wszystkich uczniów szkół ponadgimnazjalnych historii, fizyki, chemii, biologii i geografii. Natomiast od klasy drugiej następuje mocne sprofilowanie nauczania, w jego ramach uczniowie wybierają od dwóch do czterech przedmiotów na poziomie rozszerzonym. Owe uczniowskie wybory, jak zakładali autorzy tej koncepcji kształcenia, powinny być związane z ich zainteresowaniami i planami przyszłych studiów. Stąd też naturalnym następstwem takiego rozwiązania wydawało się być wprowadzenie obowiązku zdawania na maturze na poziomie rozszerzonym wybranych przez ucznia przedmiotów. Tymczasem okazało się, iż od 2015 r. na maturze pojawi się tylko obowiązek przystąpienia przez ucznia do jednego egzaminu na poziomie rozszerzonym. Zwracam uwagę, iż absolwent szkoły średniej będzie musiał jedynie przystąpić do tego egzaminu, bez konieczności jego zdania, co stanowi specyficzne rozwiązanie, jednak dobrze wpisujące się w prowadzoną od lat w Polsce politykę edukacyjną, opartą o ciągłe obniżanie wymagań. W nowej koncepcji matury, aby ją zdać trzeba będzie tak jak dotychczas uzyskać minimum 30% możliwych do zdobycia punktów na egzaminach z języka polskiego, języka obcego i matematyki /zdawanych obowiązkowo na poziomie podstawowym/ i dodatkowo przystąpić do jednego egzaminu na poziomie rozszerzonym. Przy czym ów wybrany przedmiot nie będzie musiał być jednym z tych, których wcześniej uczeń uczył się na takim poziomie, ba przedmiot ten może w ogóle nie występować w zbiorze nauczanych w szkole przedmiotów. Trudno nazwać to poważną zmianą, jest to zmiana o charakterze iście kosmetycznym, gdyż w sposób istotny nie zmieniają się warunki zdawalności matury. Przystąpienie do egzaminu, a jego zdanie to jednak dwie zupełnie różne sprawy. Przyjęcie takiego rozwiązania będzie tłumaczone najpewniej tym, iż w rekrutacji uczelnianej wynik egzaminu na poziomie rozszerzonym będzie odgrywał ważną rolę. To bardzo logiczne i rozsądne założenie, jednak polska rzeczywistość edukacyjna, rzeczywistość umasowionego ponad miarę kształcenia o absolutnie obniżonych wymaganiach, pokazuje, iż w wielu przypadkach tak nie będzie i w dalszym ciągu w murach wielu szkół wyższych pojawiać się będą "trzydziestoprocentowi - podstawowi" maturzyści, będący ludźmi kompletnie nieprzygotowanymi do poważnego studiowania.

Trzeba również zauważyć, iż brak ścisłego powiązania egzaminu na poziomie rozszerzonym z wcześniejszymi uczniowskimi wyborami zmusza do zadania autorom nowej koncepcji kształcenia ogólnego zasadniczego pytania o sens likwidacji dotychczasowego, w sumie dobrze funkcjonującego, modelu. Można odnieść wrażenie, iż cała zmiana nie została dobrze przemyślana i obecnie ma miejsce proces pewnego rodzaju łagodzenia jej skutków, aby nie doszło to dramatycznego spadku wskaźników zdawalności matury. Jednak bez uporządkowania tej kwestii wszelkie dywagacje o tworzeniu systemu kształcenia lepiej przygotowującego do wyboru przyszłych studiów i następnie do studiowania są oderwane od rzeczywistości. W sytuacji, gdy warunkiem podjęcia studiów w Polsce jest zdanie matury to powinien zostać bezwzględnie określony próg zdawalności dla egzaminu na poziomie rozszerzonym i winien on być wyższy niż 30%, wszak jest to wybrany przez zdającego, czyli będący jego najmocniejszą stroną przedmiot /tak powinno być, chociaż zdaję sobie sprawę, iż niestety często nie to jest podstawą uczniowskiego wyboru, co zresztą jest jednym z wielu dowodów na rozwijanie się w Polsce pozornej edukacji/.

W wypowiedziach osób odpowiedzialnych za kształt matury słyszymy zapewnienia, iż istotna zmiana nastąpi w konstrukcji zadań maturalnych. Mają one być mniej schematyczne i sprawdzać w zdecydowanie większym stopniu umiejętności złożone i operowanie przez zdających posiadaną wiedzą. Obawiam się jednak, iż to tylko przedmaturalne zapewnienia, mające pokazać troskę o właściwy poziom maturalnych wymagań. Zresztą ich spełnienie mogłoby przynieść jeszcze niższe wskaźniki zdawalności niż te z matury’2014, a tego politycy będą starali się za wszelką cenę uniknąć z powodów kompletnie niezwiązanych z troską o uczniów i ich właściwe wykształcenie. Katastrofa maturalna w roku wyborów parlamentarnych to jest coś czego rządzący nie chcieliby przeżyć, tak zresztą zachowują się rządzący niezależnie od ich barw politycznych. W przypadku matury dla licealistów w roku 2015 dojdzie jeszcze pragnienie pokazania, iż tak krytykowana podstawa programowa pozwoliła lepiej przygotować młodzież do tego egzaminu. Oczywiście takie "gry i zabawy" nie byłyby możliwe, gdybyśmy mieli w Polsce egzaminy o precyzyjnie określonym, porównywalnym rokrocznie poziomie trudności. Jego brak to zresztą swoisty skandal, pozwalający corocznie na manipulowanie stopniem trudności zadań.

Inną istotną i zauważalną zmianą na maturze’2015 będzie nowa formuła ustnego egzaminu z języka polskiego. Uczeń nie będzie już przygotowywał prezentacji, ale będzie musiał zmierzyć się z pytaniami egzaminatorów. Wobec narastania patologii całkowicie niesamodzielnych prac maturzystów jest to rozwiązanie dobre. Jednak można było odpowiednio zmienić sposób oceniania przedstawianych przez uczniów prezentacji, tak aby możliwa była natychmiastowa dyskwalifikacja zdających, którym komisja wykaże niesamodzielność w jej przygotowaniu. Dzięki temu uczniowie w dalszym ciągu mieliby możliwość zmierzenia się z poważnym problemem, który musieliby następnie opracować. Taka samodzielna, długotrwająca praca nad wybranym zagadnieniem byłaby swoistą wprawką do rzeczywistego studiowania, czyli mieściłaby się w koncepcji budowy modelu kształcenia średniego dobrze skorelowanego z przyszłymi studiami. Trzeba również zauważyć, iż wreszcie na pisemnym egzaminie z języka polskiego zniknie zmora klucza wg którego oceniane były prace maturzystów, chociaż dla dobrze pracującego egzaminatora ów klucz nigdy nie powinien stać się podstawowym materiałem przy poprawianiu prac maturalnych, pełniąc jedynie rolę materiału pomocniczego.

Analizując nową koncepcję egzaminu maturalnego zupełnie nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, jakoby stanowiła ona znaczący krok na drodze tworzenia modelu egzaminu o poważnych wymaganiach. To w dalszym ciągu będzie egzamin o naprawdę niewielkich wymaganiach, którego zdanie wcale nie będzie świadczyło o przygotowaniu do autentycznego studiowania. Będzie on wprawdzie wolny od niektórych wad egzaminu dotychczasowego, ale niestety nie tych najistotniejszych. Trzeba podkreślić, iż dopóki ludzie odpowiedzialni za naszą edukację nie zrozumieją, iż jej uzdrowienie jest możliwe tylko po porzuceniu modelu "amnestii od wymagań" to wszelkie ich deklaracje o "nowym, wspaniałym edukacyjnym świecie" będą tylko zaklinaniem rzeczywistości.