Od początku swej pracy na stanowisku ministra edukacji narodowej pani Anna Zalewska stwarza wrażenie, że zamierza dokonać generalnych zmian w polskiej oświacie. W kolejnych wypowiedziach przedstawia rozmaite pomysły, czyniąc to zresztą z niezachwianą pewnością posiadania recepty na skuteczne rozwiązanie wszystkich oświatowych polskich problemów. Jednak poważna i spokojna analiza jej wypowiedzi i pomysłów nie nastraja optymistycznie. Trudno bowiem doszukać się w nich precyzyjnie zakreślonego celu oraz spójnej strategii działań. Obecna minister edukacji neguje w istocie kluczowe zmiany, do jakich doszło w polskiej oświacie po 1990 r. i można odnieść wrażenie, iż najchętniej przywróciłaby istniejący wcześniej system oświatowy. Najbardziej wyraziście jest to widoczne w jej pragnieniu ograniczenia dotyczących oświaty kompetencji samorządów oraz niechęci do wszelkich obywatelskich inicjatyw edukacyjnych m.in. do edukacji domowej i prowadzenia szkół publicznych przez podmioty niepubliczne. Najbliższy jest jej model centralnie zarządzanej oświaty, z maksymalnie ograniczoną autonomią szkół. Szkoda, że nie rozumie ona, iż podjęta przez nią próba wzmacniania etatyzmu w naszym szkolnictwie przyniesie dalsze pogłębienie kryzysu polskiej oświaty.

Od początku swej pracy na stanowisku ministra edukacji narodowej pani Anna Zalewska stwarza wrażenie, że zamierza dokonać generalnych zmian w polskiej oświacie. W kolejnych wypowiedziach przedstawia rozmaite pomysły, czyniąc to zresztą z niezachwianą pewnością posiadania recepty na skuteczne rozwiązanie wszystkich oświatowych polskich problemów. Jednak poważna i spokojna analiza jej wypowiedzi i pomysłów nie nastraja optymistycznie. Trudno bowiem doszukać się w nich precyzyjnie zakreślonego celu oraz spójnej strategii działań. Obecna minister edukacji neguje w istocie kluczowe zmiany, do jakich doszło w polskiej oświacie po 1990 r. i można odnieść wrażenie, iż najchętniej przywróciłaby istniejący wcześniej system oświatowy. Najbardziej wyraziście jest to widoczne w jej pragnieniu ograniczenia dotyczących oświaty kompetencji samorządów oraz niechęci do wszelkich obywatelskich inicjatyw edukacyjnych m.in. do edukacji domowej i prowadzenia szkół publicznych przez podmioty niepubliczne. Najbliższy jest jej model centralnie zarządzanej oświaty, z maksymalnie ograniczoną autonomią szkół. Szkoda, że nie rozumie ona, iż podjęta przez nią próba wzmacniania etatyzmu w naszym szkolnictwie przyniesie dalsze pogłębienie kryzysu polskiej oświaty.
Minister edukacji Anna Zalewska / Tomasz Koryszko /PAP

Niskie wymagania prawdziwym problemem

Minister Zalewska nie zauważyła dotychczas, że podstawowym problemem polskiej edukacji, generującym spadek jakości kształcenia, jest absolutnie zminimalizowany poziom wymagań, obowiązujących w naszym szkolnictwie. Stąd też koncentracja uwagi na zmianach strukturalnych i ograniczaniu autonomii szkół oraz nauczycieli stanowi klasyczny przykład działań pozornych. Niestety, bardzo trudno jest podjąć autentyczną rozmowę na temat istoty oświatowych problemów z ludźmi obecnie kierującymi ministerstwem edukacji (podobna sytuacja miała miejsce również wcześniej), gdyż są oni przekonani o słuszności swoich pomysłów na uzdrowienie polskiej oświaty. Stąd też bardzo niechętni są oni włączaniu do niej osób, mających inne niż oni poglądy na istotę polskich problemów edukacyjnych. I tak np. z dyskusji o ewentualnych zmianach w treści Karty nauczyciela wykluczono przedstawicieli samorządów, a przecież publiczna oświata w Polsce prowadzona jest generalnie przez jednostki samorządu terytorialnego i zawarte w tej ustawie rozwiązania mają dla lokalnych społeczności istotne znaczenie. Poza tym utrzymywanie lokalnej oświaty w znacznej mierze spada na barki lokalnych społeczności, gdyż poziom otrzymywanej przez samorządy na ten cel subwencji jest często zbyt niski w stosunku do rzeczywistych potrzeb. A tak poza wszystkim dobrze byłoby, aby przedstawiciele administracji rządowej przestali wreszcie traktować lokalne samorządy jako pewnego rodzaju swojego przeciwnika.

Po co ten pośpiech?

Bardzo niepokojące jest również tempo, w jakim minister Zalewska pragnie zmieniać polską oświatę. Zapowiada ona, że 27 czerwca ogłosi ostateczny kształt proponowanych przez siebie zmian i praktycznie natychmiast zacznie wprowadzać je w życie. Głównymi ich elementami mają być nowa struktura polskiego systemu oświatowego oraz nowa podstawa programowa kształcenia ogólnego. Wiele wskazuje na to, że ową nową strukturę stworzą: czteroletnia szkoła elementarna, czteroletnia szkoła II etapu edukacyjnego ("gimnazjum") oraz czteroletnie liceum, pięcioletnie technikum i trzyletnia zasadnicza szkoła zawodowa. W ten sposób wrócimy do poprzedniej organizacji pracy szkół średnich, co jest rozwiązaniem dobrym, a równocześnie nie nastąpi proces likwidacji gimnazjów, tylko dojdzie do ich reorganizacji. Jednak takie rozwiązanie ma jeden fundamentalnie słaby punkt. Otóż w szkole elementarnej prowadzone byłyby zintegrowane zajęcia edukacji wczesnoszkolnej, które powinien w istocie prowadzić z klasą jeden nauczyciel. Tymczasem bardzo słabym punktem naszej oświaty jest obecnie edukacja wczesnoszkolna. Bardzo wielu nauczycieli ma bowiem podstawowe problemy z właściwym prowadzeniem zajęć, szczególnie źle przedstawia się jej matematyczna część. Stąd też konieczne staje się właściwe przygotowanie nauczycieli do pracy w takiej szkole podstawowej (elementarnej). Powinni oni ukończyć jednolite magisterskie studia o nowych programach kształcenia, prowadzone tylko w najlepszych polskich uczelniach. Jednak, gdyby nawet takie studia zostały uruchomione w 2017 roku, to pierwsi absolwenci pojawią się w roku 2022. Naturalnie można podjąć próbę przygotowania już pracujących nauczycieli do nowych zadań poprzez studia podyplomowe, ale również w tym przypadku musi to trochę potrwać. Pierwsze takie studia mogłyby ruszyć w II semestrze roku akademickiego 2016/17 i zakończyć się w czerwcu 2018 r. (również one powinny być prowadzone tylko przez uczelnie spełniające wysokie wymagania). Trzeba mocno podkreślić, że w Polsce musi nastąpić uporządkowanie rynku kształcenia nauczycieli poprzez ograniczenie możliwości prowadzenia takiego kształcenia tylko do najlepszych uczelni o akademickim statusie. Warto zauważyć, iż kraje o wysokim poziomie oświaty (m.in. Finlandia i Singapur) stosują właśnie takie rozwiązania.

Przygotowanie dobrej podstawy programowej musi potrwać…

Jeżeli minister Zalewska zakłada, że można przygotować w ciągu pół roku dobrą podstawę programową to popełnia tragiczny błąd. Zresztą do czego prowadzi pośpiech w tej materii pokazuje fatalny kształt naprędce przygotowanej i opublikowanej pod koniec lutego 2016 r.  nowej podstawy programowej dla szkół podstawowych. Pierwsze zadanie, które należy podjąć w ramach prac nad podstawą programową powinno dotyczyć przygotowania profilu absolwenta polskiej szkoły, w kontekście uzyskanej przez niego wiedzy i posiadanych umiejętności, po ukończeniu kolejnych etapów edukacyjnych, ze zwróceniem szczególnej uwagi na absolwenta finalnych etapów edukacyjnych. Ów profil absolwenta powinien w istocie wyznaczać kierunek prac nad podstawą programową. Wszelkie związane z tym działania powinny być poddawane otwartej dyskusji, a ich efekt sprawdzany w pilotażach, z których wnioski służyłyby do poprawy podstawy. Tylko w takich spokojnych, pozbawionych politycznych emocji pracach można stworzyć rzeczywiście dobrą podstawę programową, która może stać się fundamentem do odbudowy w polskich szkołach wysokiego poziomu kształcenia. Trzeba jednak pamiętać, że dla osiągnięcia tego konieczne jest zlikwidowanie możliwości promowania uczniów z ocenami niedostatecznymi oraz ustalenie poważnych wymagań maturalnych, jak również opuszczenie szkół przez osoby, mające podstawowe problemy z właściwym wykonywaniem nauczycielskich zadań. Szkoda, że minister Zalewska, podobnie jak jej poprzedniczki nie przejawia chęci do zawalczenia o dobrych nauczycieli, poprzez stworzenie autentycznie motywacyjnego systemu wynagrodzeń, w którym ich wysokość byłaby uzależniona od jakości nauczycielskiej pracy.

Potrzebny konsensus polityczny

Szybkie tempo oświatowych zmian i prowadzenie ich na podstawie propozycji jednego tylko środowiska politycznego na pewno nie przyniesie dobrych efektów, a tymi winno być podniesienie poziomu kształcenia młodych Polaków. Upolitycznienie zmian grozi brakiem ich akceptacji przez inne środowiska, co może doprowadzić do ich odwrócenia w przyszłości. W efekcie będziemy w dalszym ciągu tkwili w cyklu zmiana – antyzmiana, co tylko pogłębi zapaść jakości kształcenia w Polsce. Trzeba apelować do obecnej minister edukacji, aby zechciała od tego odejść, a wtedy będzie miała szansę dobrze zapisać się w historii polskiej oświaty.