Odwleka się sejmowe głosowanie obywatelskiego wniosku o przeprowadzenie referendum edukacyjnego "Ratuj maluchy i starsze dzieci też". Pomimo zebrania z inicjatywy Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców ponad 950 tys. podpisów, w dalszym ciągu nie wiadomo, kiedy posłowie zajmą się tą kwestią, a tym bardziej jaka będzie ich decyzja.

Bezpośrednim powodem pojawienia się inicjatywy referendalnej była sprawa uporczywego forsowania przez rząd obniżenia wieku rozpoczynania obowiązku edukacyjnego przez polskie dzieci. Rodzice obawiają się warunków, w jakich sześciolatki mają podjąć obowiązek szkolny, sygnalizując słabe przygotowanie większości szkół, szczególnie w zakresie wyposażenia i warunków lokalowych. Równocześnie doświadczenia znacznej części rodziców, którzy zdecydowali się wysłać swoje dzieci rok wcześniej do szkoły, również nie uspakajają nastrojów.

Generalnie, obserwując to, co dzieje się wokół tej kwestii, trudno nie zauważyć, iż rządzący dążą do zrealizowania swojego pomysłu, ignorując stanowisko znaczącej części rodziców. W ten sposób po raz kolejny widzimy, jak współczesne zbiurokratyzowane polskie państwo stara się ograniczyć wpływ rodziców na losy swoich dzieci, traktując zaniepokojonych rodziców jako osoby nierozumiejące, co jest dobre dla ich dzieci. Zamiast poważnej rozmowy rządzących z obywatelami, widzimy uparte dążenie urzędników do uzyskania pełnego wpływu na decyzje o losach edukacyjnych dzieci. Według nich wszystkie sześciolatki powinny być uczniami, gdyż właśnie tak wykoncypowano w zaciszu rządowych gabinetów.

Skądinąd, słuchając argumentów zwolenników wcześniejszego rozpoczynania edukacji szkolnej przez polskie dzieci można zauważyć, iż ich autentyczne dobro pozostaje poza sferą ich zainteresowań. Głównym powodem (skrzętnie ukrywanym przez MEN) na rzecz ulokowania sześciolatków obowiązkowo w szkołach jest ich wcześniejsze o rok wejście w przyszłości na rynek pracy, czyli potencjalnie dłuższe na nim przebywanie. Po raz pierwszy powód ten został ujawniony oficjalnie przez ministra Michała Boniego na Kongresie Polskiej Edukacji w czerwcu 2011 r. Ostatnio zaczęto również eksponować kwestie nauczycielskiego rynku pracy, nie zauważając jednak, iż z samego przesunięcia dzieci z przedszkoli do szkół nie przybędzie dodatkowych nauczycielskich etatów.

Zresztą, gdyby rządzący w Polsce poważnie traktowali obywateli, to widząc narastający gwałtowanie konflikt, przedłużyliby bezterminowo istniejącą obecnie możliwość wyboru przez rodziców wcześniejszego o rok rozpoczynania obowiązku szkolnego przez dzieci. W ten sposób mielibyśmy do czynienia z optymalną sytuacją. Oto rodzice zainteresowani wcześniejszym wysłaniem dziecka do szkoły mieliby taką możliwość, a osoby obawiające się o los swojego dziecka, nie byłyby zmuszane do oddania go do nieprzygotowanej na przyjęcie sześciolatków szkoły. Takie rozwiązanie mogłoby w naturalny sposób doprowadzić za kilka (kilkanaście) lat do bezkonfliktowego obniżenia o rok wieku rozpoczynania przez polskie dzieci obowiązku szkolnego, o ile oczywiście rodzice przekonaliby się, iż jest to korzystne dla dzieci. Niestety, rządzący póki co zdają się zupełnie ignorować takie rozwiązanie.

Jeżeli wniosek o referendum zostanie przez sejmową większość odrzucony, to wówczas rodzice pragnący uchronić swoje dzieci przed negatywnymi skutkami wcześniejszego nauczania w szkołach mogą skorzystać z jeszcze jednej możliwości, czyli zorganizowania dla swoich dzieci edukacji domowej. Po nowelizacji ustawy o systemie oświaty z 19 marca 2009 r. tylko od decyzji rodziców zależy to, czy ich dziecko skorzysta z możliwości edukacji domowej (art.16 ust. 8 - 11 ustawy), w ten sposób realizując obowiązek szkolny. Oczywiście dla jednej rodziny kwestia organizacji edukacji domowej może stanowić zbyt trudne wyzwanie, szczególnie w kontekście konieczności ograniczenia bądź zaprzestania wówczas przez jedno z rodziców aktywności zawodowej, co może mocno pogorszyć sytuację ekonomiczną rodziny. Jednak rodzice mogą przecież porozumieć się i zorganizować edukację domową dla kilku (a nawet kilkunastu) dzieci, a wówczas ów problem może zostać skutecznie rozwiązany poprzez rotacyjne prowadzenie zajęć dla dzieci przez różnych rodziców lub też przez jedną osobę, która bez uszczerbku dla sytuacji swojej rodziny może to czynić.

Rozważając kwestię edukacji domowej warto zauważyć, iż prowadzący ją rodzice pozbawiani są pieniędzy, które znajdują się w budżecie państwa na edukację ich dzieci. Otóż każdy polski uczeń objęty jest dotacją, która trafia do szkoły, w której realizuje on obowiązek edukacyjny, niezależnie od tego czy jest to placówka publiczna, czy niepubliczna. Tylko dzieci realizujące obowiązek edukacyjny w domu (poza szkołą) pozbawione są takiego finansowania. Jest to wyraźne naruszenie zasady równych praw obywateli. Sposób dotowania w Polsce szkół niepublicznych, skądinąd bardzo logiczny, wskazuje wyraźnie, iż ustawodawca założył, iż istnieje równość uczniów realizujących obowiązek edukacyjny w dostępie do środków publicznych, a jeżeli tak to należy ją rozszerzyć również na młodych ludzi, którzy ów obowiązek realizują poza szkołą. Gdyby zostali oni objęci dotacją, to wówczas ich rodzice mogliby dla grupy dzieci po prostu zatrudnić nauczyciela, który prowadziłby nauczanie. Pamiętając, iż uczeń korzystający z edukacji domowej musi z końcem roku szkolnego zdawać w szkole, do której formalnie jest zapisany, egzaminy kwalifikacyjne, jego rodzice musieliby ponieść z obrębu otrzymanej dotacji koszty ich przeprowadzenia. Podstawowa kwota subwencyjna na ucznia wynosi w 2013 r. ok. 5200 zł rocznie, czyli można założyć, iż każda rodzina zapewniająca dziecku edukację domową winna otrzymywać ok. 5000 zł na dziecko. Trzeba podkreślić, iż rodzice organizujący dla swoich dzieci edukację domową mieliby pełne poczucie odpowiedzialności za los edukacyjny swoich dzieci, a przy takim poziomie dotacji normą mogłoby stać się nauczanie w edukacji wczesnoszkolnej dzieci w grupach maksymalnie dziesięcioosobowych.  

Naturalnie najlepszym rozwiązaniem problemu wcześniejszego rozpoczynania nauki szkolnej przez polskie dzieci byłaby możliwość decydowania przez rodziców, czy ma to nastąpić w wieku sześciu czy siedmiu lat. Jednak, gdyby rządzący w dalszym ciągu pozostawali głusi na argumenty rodziców, mogą oni zapisać dzieci do szkół, a następnie (muszą to zrobić do 31 maja roku, w którym dziecko będzie rozpoczynało szkolną naukę) wystąpić do dyrektorów szkół o realizację przez ich dzieci edukacji domowej. Gdyby ów proces nabrał masowego charakteru mielibyśmy do czynienia z zupełnie fenomenalną i skuteczną akcją obywatelskiego nieposłuszeństwa, w stosunku do władzy ignorującej postulaty obywateli. Obserwując aktywność rodziców skupionych wokół prowadzonego przez państwa Elbanowskich Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców sądzę, iż mogą oni to zrobić skutecznie. W ten oto sposób dzieci rozpoczną wprawdzie realizację obowiązku szkolnego w wieku lat sześciu, ale uczynią to w warunkach dających rodzicom gwarancję ich bezpieczeństwa oraz dobrej jakości edukacji. Tak na marginesie, sądzę iż rządzący (podobnie, jak większość czynnych polityków) nie przewidują, że rodzice mogą sięgnąć po ten środek, więc może czas by im to uświadomić. To może być także początkiem budowy w Polsce prawdziwie pomocniczego państwa.

Jerzy Lackowski, doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990-2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie