Nie zapomnijmy o pani Janinie Stawisińskiej. Ta skromna kobieta uratowała bowiem honor Trzeciej Rzeczpospolitej.

Wiersz Adama Mickiewicza z 1830 r., napisany tuż przed wybuchem Powstania Listopadowego, wprowadził do literatury polskiej pojęcie "Matki Polki". Określano nim matkę, która wraz ze swym synem znosiła cierpienia zadawane przez zaborcę. Wiele "Matek Polek", stojąc pod szubienicami, widziało śmierć swoich ukochanych; wiele innych wystawało pod drzwiami carskich sądów i więzień, doznając przeróżnych upokorzeń. Prawie wszystkie czuły się bezsilne wobec przemocy. Prawie wszystkie jednak znosiły to z wielką godnością.

Wydawałoby się, że obecnie cierpiących "Matek Polek" już nie  spotkamy. Jednak żyją one nadal wśród nas . Są nimi matki, żony, córki i wnuczki stoczniowców pomordowanych w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu  i górników zastrzelonych  przez ZOMO w grudniu 1981 r oraz innych ofiar systemu komunistycznego. Nie doczekały się one do dziś ani zrozumienia ze strony władz, ani sprawiedliwości. A najważniejsi przełożeni oprawców, w tym Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak, po 1989 r. cieszyli się niczym nieskrępowaną wolnością.  Mieszkali nadal w luksusowych willach, paradowali w generalskich szlifach i pobierali sute emerytury z podatków swych ofiar. Co więcej, zostali  nawet obdarzeni przez Adama Michnika tytułami "ludzi honoru". Święty Boże!

Przez wiele ostatnich lat w sądzie w Katowicach można było zobaczyć zmęczoną i pooraną bruzdami twarz pani Janiny Stawisińskiej z Koszalina, matki 21-letniego Janka, górnika z kopalni "Wujek", zastrzelonego trzydzieści lat temu przez milicyjnego snajpera z helikoptera. Jej syn nie zginął od razu, długo konał w katowickim szpitalu. Dlatego pani Janina, rezygnując z pracy na Pomorzu Zachodnim, specjalnie przybyła na Śląsk i zatrudniła się w owym szpitalu. Jako salowa czuwała dzień i noc przy łóżku nieprzytomnego syna. Gdy 25 stycznia 1982 r. zmarł on bez odzyskania przytomności, powróciła do siebie. Tutaj nie miała łatwego życia. Była inwigilowana przez bezpiekę, utrudniano jej dostęp do grobu dziecka. W 1984 r. pobito ją nawet w czasie demonstracji.

Gdy kilkanaście lat temu rozpoczął się proces oprawców, przyjeżdżała na każdą rozprawę. W ten sposób trasę Koszalin-Katowice przemierzyła pociągiem aż 97 razy tam i z powrotem. Znosiła te nieprawdopodobne trudy, bo wierzyła, że domagając się prawdy i sprawiedliwości, może ocalić ideały, za które zginął jej syn.

31 maja 2007 r. został ogłoszony wyrok w procesie członków plutonu ZOMO, który strzelał do górników. Na sali rozległy się oklaski, a krewni pomordowanych i ich przyjaciele odśpiewali hymn narodowy. Jednak jeszcze przez dwa lata trwały dalsze procedury prawne, wsparte sztuczkami adwokatów i propagandą niektórych środowisk.

Z kolei Czesław Kiszczak 26 kwietnia 2011 r. został uniewinniony przez warszawski Sąd Okręgowy. Pani Janina ten ostatni wyrok przyjęła z rozpaczą. Zmarła parę dni później, 3 maja, w dniu tak bardzo symbolicznym dla wszystkich polskich patriotów. Pogrzeb zgodnie z jej wolą był bardzo skromny. Pochowano ją na koszalińskim cmentarzu w tym samym grobie, w którym spoczywa jej syn.

Dzisiaj, 13 grudnia przeżywamy kolejną rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. To powinno zachęcić nas wszystkich do pielęgnowania pamięci o wielu młodych chłopcach i dziewczętach, którzy tak jak Janek Stawisiński zamordowani zostali przez polskich komunistów, wysługujących się swoim radzieckim mocodawcom. Pamiętać należy o tych wszystkich Jankach, Staszkach,  Frankach czy Marysiach,  bo oni oddawali życie za naszą wolność.
Nie zapomnijmy też o pani Janinie z Koszalina. Ta skromna kobieta uratowała bowiem honor Trzeciej Rzeczpospolitej.