Czesław Kiszczak dzięki swym zagrywkom uzyskał bezkarność dla komunistów. "Miękkie lądowanie" uzyskali także wszyscy odpowiedzialni za zniszczenie polskiej gospodarki i doprowadzenie kraju do granicy bankructwa. Wielu z nich przeszło transformację z kacyków partyjnych w biznesmenów bądź w "autorytety moralne". I to oni do dzisiaj pouczają nas, co mamy robić i jak mamy myśleć.

W drugim kwartale 1988 roku wybuchła w Polsce fala protestów robotniczych, zwanych "wiosną Solidarności". W kwietniu i maju tegoż roku jako kapelan uczestniczyłem w strajku w Kombinacie Hutniczym im. Lenina w Nowej Hucie. Strajk został wprawdzie rozbity przez ZOMO, ale protesty rozlały się po całym kraju. Wiązano z nimi ogromne nadzieje. Tym bardziej, że zza wschodniej granicy dochodziły informacje o poluzowaniu reżymu komunistycznego przez prezydenta Michaiła Gorbaczowa, który zaczął wprowadzać pieriestrojkę (przebudowę) i głasnost (jawność). Przywódcy wciąż potężnego ZSRR mało kto wierzył, ale niemniej nadzieje rosły.

Parę miesięcy później, w dniach 25-28 sierpnia, w Duszpasterstwie Ludzi Pracy przy parafii św. Maksymiliana Kolbe w Nowej Hucie odbyła się po raz pierwszy niezależna Międzynarodowa Konferencja Praw Człowieka, organizowana przez ks. Kazimierza Jancarza i Komisję Interwencji i Praworządności NSZZ "Solidarność". Przybyło na nią ponad 1000 osób, w tym 400 gości zagranicznych, w tym przedstawiciel Senatu USA Michael E. Hammond oraz Jerzy Turowicz, prof. Alicja Grześkowiak i Zbigniew Romaszewski (późniejsi senatorowie RP).

Uczestniczyłem w organizacji konferencji, pamiętam przemówienia i rozmowy kuluarowe. Wprawdzie nie zakładano, że komuniści całkowicie ustąpią, ale spodziewano się, że uda się wyrwać jak najwięcej z "czerwonych szpon". Chodziło przede wszystkim o przywrócenie legalności zrzeszania się i wolności słowa.

Kilkanaście dni później rozpoczęły się rozmowy rządu i opozycji w Warszawie i Magdalence. Już wtedy wyraźnie zarysowało się robicie pomiędzy działaczami "Solidarności". Część z nich uważała bowiem, że należy rozmawiać z aparatem władzy, a część, że nie. Przyczyniły się do tego także manipulacje Czesława Kiszczaka, szefa MSZ i Służby Bezpieczeństwa, któremu udało się podzielić opozycję na "konstruktywną", starannie przez niego wyselekcjonowaną, oraz na "oszołomów" i "radykałów". Do pierwszej grupy zaliczono m.in. Lecha Wałęsę, Tadeusza Mazowieckiego, Jacka Kuronia i Lecha Kaczyńskiego. Niektórzy z tej grupy byli tajnymi współpracownikami SB, którzy poprzez swe wpływy odegrali ważną rolę. Do drugiej grupy zaliczono wszystkich, którzy na żadne układy z komunistami się nie godzili. Moim zdaniem był to majstersztyk Kiszczaka, zastosowany w myśl rzymskiej zasady "dziel i rządź".

Doszło także do pogłębienia podziałów ideowych, które rysowały się już w połowie lat 80. Pierwszy obóz tworzyli opozycjoniści o poglądach lewicowo-liberalnych, sięgających swymi korzeniami ideologii PZPR. Do nich doszła (na ogół w dobrej wierze) pewna część działaczy prawicowych i katolickich, którzy spadli później do roli "listka figowego". Drugi obóz tworzyli opozycjoniści, którzy odwoływali się do wartości chrześcijańskich i niepodległościowych.

Kolejnym etapem był tzw. Okrągły Stół, który rozpoczął się równo 30 lat temu, w dniu 6 lutego 1989 roku. Warto zwrócić uwagę, że przedstawiciele "opozycji konstruktywnej" w czasie obrad nie walczyli o pełne odsunięcie komunistów od władzy, ale o uzyskanie tylko niektórych swobód.

Dodam, że episkopat Polski oddelegował na obrady "Okrągłego Stołu" jako obserwatorów bp. Tadeusza Gocłowskiego z Gdańska i ks. Alojzego Orszulika. Swojego obserwatora w osobie bp. Janusza Narzyńskiego miał również Kościół ewangelicko-augsburski. Główną przyczyną poparcia władz kościelnych dla tych obrad (i to pomimo zabójstwa trzech księży w 1989 roku) była pamięć o tragedii Powstania Warszawskiego i hektolitrach krwi, jakie rozlały się po 1945 roku, kiedy siłą instalowano w naszym kraju komunizm.

Kiedy więc ogłoszono, że jednym z ustaleń będzie powstanie tzw. "Sejmu kontraktowego", to spotkało się to z aprobatą wielu środowisk, co stało się w myśl zasady "lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu". Dzisiaj jednak trzeba stwierdzić, że można było wtedy uzyskać o wiele więcej. Rozlew krwi bowiem nie groził, bo władza była zbyt słaba, aby zdecydować się na kolejne rozwiązanie siłowe. Nie było też mowy o interwencji armii radzieckiej.

Reasumując, Czesław Kiszczak dzięki swym zagrywkom uzyskał bezkarność dla komunistów. Ani Wojciech Jaruzelski, ani Stanisław Kociołek, zwany "katem Trójmiasta", ani nikt ze strzelających do robotników w Poznaniu w 1956 roku czy na Wybrzeżu w 1970 roku nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności za swoje zbrodnie. "Miękkie lądowanie" uzyskali także wszyscy ci, którzy odpowiedzialni byli za zniszczenie i rozkradzenie polskiej gospodarki oraz za doprowadzenie kraju do granicy bankructwa.

Dzięki Okrągłemu Stołowi komuniści zachowali też na długie lata swój stan posiadania. Wielu z nich przeszło transformację z kacyków partyjnych w biznesmenów bądź w "autorytety moralne". I to oni do dzisiaj pouczają nas, co mamy robić i jak mamy myśleć.

W związku z tym wszystkim muszę z bólem przyznać, że Okrągły Stół był pomieszaniem plusów z minusami.