O tym, że będą to niezwykłe Święta Wielkanocne wiemy już doskonale od co najmniej kilku tygodni. Tak, jak był to niezwykły Wielki Post i niezwykły jest trwający Wielki Tydzień. Dla tych z nas, którzy chcą dostrzegać w tym jakiś znak, przestrogę, a może zachętę, pole do interpretacji i przemyśleń jest wyjątkowo szerokie. Mam wrażenie, że to, jak tę Wielkanoc zapamiętamy, będzie zależne od tego, jak w zbliżających się dniach zdecydujemy się zachować. Czy spróbujemy i damy radę te święta przeżyć na tyle, na ile to możliwe z dala od innych. Z dystansem…

Nie wiem jeszcze, jakie rząd ogłosi jutro decyzje, ale mam nadzieję, że obowiązujące ograniczenia zostaną utrzymane, a nawet zaostrzone. Przed nami kilka dni, które mogą zdecydować o rozwoju epidemii koronawirusa. Mogą pomóc ją wygasić, jeśli zostaniemy w domu i mogą ją rozpędzić, jeśli zdecydujemy się na tradycyjne rodzinne spotkania. Mamy przed sobą pełne dwa dni świąt, licząc z Wielką Sobotą nawet prawie całe trzy dni, podczas których możemy utrzymać praktycznie całkowitą izolację i poza domownikami nie spotykać się absolutnie z nikim. Nie tylko ci z nas, którzy pracują zdalnie, ale większość, która normalnie chodzi do pracy, może zostać w domu. I warto to zrobić.

Musimy zrobić zakupy dla siebie, musimy zrobić zakupy dla osób starszych, którymi się opiekujemy, ale tegoroczny świąteczny stół nie musi być wystawny. Nie musimy - jak zwykle - piec tak wielu ciast, przygotowywać tak wielu potraw. Te święta mogą być niecodzienne w swojej prostocie. Mogą nam przypomnieć, jak niewiele tak naprawdę nam potrzeba. Jeśli tyle razy narzekaliśmy, że przed świętami trzeba się nabiegać, nastać w kolejkach, to zróbmy sobie ćwiczenia z wstrzemięźliwości. Zapewnijmy sobie tyle jedzenia, ile potrzeba do następnego wtorku, góra środy i dajmy sobie spokój.

Nie mamy wpływu na to, jakie sam koronawirus ma właściwości, czy w cieplejsze dni przenosi się łatwiej, czy nie. Nie możemy liczyć na to, że dokładnie wyjaśnią nam to naukowcy, bo oni sami jeszcze tego nie wiedzą. Mamy co najwyżej podstawową wiedzę na temat sposobu szerzenia się epidemii. I ta wiedza mówi, by się po prostu nie spotykać, izolować, jak to tylko możliwe. To nie daje gwarancji, bo przecież gdzieś jednak wychodzimy, z kimś się choćby w windzie, czy na schodach mijamy, ale daje największe szanse. Warto te szanse wykorzystać. Opisywane przez naukowców modele wskazują na to, że to bardzo pomaga.

Od tego, jak ułoży się krzywa zachorowań po Wielkanocy będą zależeć dalsze możliwe działania na rzecz przywrócenia w naszym życiu normalności. Jeśli przypilnujemy się bardziej i krzywą spłaszczymy, rząd będzie miał większe pole manewru przy odmrażaniu gospodarki. Dziś mamy już świadomość, że przetrzymanie pierwszego uderzenia epidemii, niedopuszczenie do przeciążenia służby zdrowia to najważniejszy, ale dopiero pierwszy z kluczowych kroków, które musimy podjąć, by zmniejszyć jej skutki. Jeśli pierwszy krok uda się postawić, wejdziemy w fazę ryzykownych czasem decyzji, dotyczących znoszenia ograniczeń. Nie brakuje opinii, że być może te ograniczenia będzie trzeba nawet przez pewien czas na zmianę łagodzić i zaostrzać tak, by nie dopuścić do drugiej fali zachorowań. A wszystkim nam powinno na tym zależeć.

Po to, by mieć wspomniane pole manewru, w sytuacji, gdy już wiele wysiłku w to jako społeczeństwo włożyliśmy, dajmy sobie w tę Święta Wielkanocne większą szansę. Nawet, jeśli zawsze jedliśmy śniadanie wielkanocne w domu Rodziców, a na obiad w Wielki Poniedziałek jeździliśmy do Teściów, tym razem zostańmy w domu. Jeśli nie mieszkamy razem, tym razem skontaktujmy się przez telefon przez internet, ale nie osobiście. Spędźmy na rozmowie tak dużo czasu, jak to potrzebne, byśmy wszyscy czuli się jak najlepiej, zadzwońmy do wujków, ciotek, przyjaciół, ale zostańmy w domach. Trochę poczucia humoru, trochę więcej "dystansu" do siebie i damy radę. Sami sobie za to potem podziękujemy. A jeśli dobrze nam się to uda, okazje do świętowania pojawią się potem szybciej.