Istnienie wolnych mediów jest podstawowym warunkiem demokracji. Co do tego wszyscy się zgadzają. Problem zaczyna się wtedy, gdy zaczynamy zastanawiać się nad wpływem na demokrację już nie tylko faktu samego istnienia wolnych mediów, ale i ich konkretnej działalności. Jeszcze w latach 90-tych ubiegłego wieku wydawało się, że istotą tej działalności powinna być kontrola władzy. W XXI wieku nie jest to już takie pewne. A przecież relacje władzy z czwartą władzą nigdy nie powinny układać się za dobrze. Jeśli się układają, państwu niedobrze to wróży.

Dyskusje na temat obiektywizmu mediów nie są oczywiście polską specjalnością. Nie tylko u nas pojawiają się głosy, kwestionujące jakość pracy dziennikarzy. Nie tylko w kraju nad Wisłą grupy obywateli twierdzą, że niektóre media fałszują rzeczywistość, przy czym oczywiście zawsze chodzi o te media, które nie podzielają poglądów danej grupy. Ta uniwersalność zjawiska nie zmienia jednak faktu, że polaryzacja opinii tu w Polsce osiągnęła poziom, którego na dłuższą metę znieść się już nie da i który w najdrobniejszym stopniu nie przyczynia się do tworzenia klimatu jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji.

I pomyśleć, że na świecie są miejsca, gdzie obywatele mają problem z odczytaniem intencji autora artykułu, gdzie nie mają do końca pewności, po której stronie się opowiada. Właśnie z myślą o nich naukowcy Korea Advanced Institute of Science and Technology w Daejeon opracowali specjalny program komputerowy. Jak donosi tygodnik "New Scientist", skanuje on opublikowane w internecie artykuły, identyfikuje występujące w nich strony rozmaitych konfliktów, wyróżnia ich podstawowe argumenty, i - co wydaje mi się najciekawsze - ocenia poziom obiektywizmu artykułów i stopień ich zaangażowania po jednej ze stron.

Program analizuje opinie pod kątem użytych w nich wartościujących określeń, porównuje częstotliwość występowania pozytywnych i negatywnych terminów, identyfikuje czołowych oponentów, analizując nasilenie krytycznych uwag zarówno z ich strony, jak i pod ich adresem. Pierwsze testy programu prowadzono na przykładzie artykułów opisujących ubiegłoroczny incydent, po którym Seul oskarżył północnokoreańską łódź podwodną o zatopienie okrętu wojennego Korei Południowej.

Kolejne wyniki testów twórcy programu zaprezentowali podczas niedawnej konferencji Association for Computational Linguistics w Portland. Analiza 250 przypadkowych artykułów, dotyczących 14 różnych spornych kwestii pozwoliła zidentyfikować głównych oponentów w 70 procent przypadków. Wynik nie wydaje się może imponujący, ale to dopiero początki. Wiadomo już na przykład, że oprogramowanie nie najlepiej radzi sobie z oceną ironicznych komentarzy. Nie można wykluczyć, że po udoskonaleniu i przetłumaczeniu na angielski a potem kolejne języki, takie oprogramowanie stanie się jednak równie popularne, jak obecne - wciąż nieco koślawe - programy do tłumaczeń.

Powiedzmy sobie szczerze, w Polsce nie mamy kłopotów z wyróżnieniem stron sporu i zapamiętaniem podstawowych argumentów. Wręcz przeciwnie, biorąc do ręki dany tytuł już z góry właściwie wiemy, za jaką racją się opowiada i jakiego typu opinie będzie można w nim znaleźć. Przypadki zaskoczeń nie są tu częste i wiążą się raczej z "higieniczną" publikacją opinii osób, które grają w przeciwnej drużynie. Wszystkie funkcje koreańskiego programu, obsługujące te obszary moglibyśmy właściwie wyłączyć. To co pozostaje, to ocena stopnia zaangażowania i - ewentualnego - obiektywizmu redakcji. Kto wie, może dobrze byłoby taki program sprowadzić i przetestować na naszej prasie. Wnioski mogłyby być pouczające. Jeszcze raz powtórzę słowo "sprowadzić" nie wierzę bowiem, że u nas mógłby powstać taki obiektywny program, w którym na przykład słowo "cham" miałoby jednakowe znaczenie i wydźwięk niezależnie od tego kto i wobec kogo go używa.

Do czego niby taka komputerowa opinia mogłaby nam się przydać? Nie upadajmy na duchu, może "niezależna" ocena naszej medialnej rzeczywistości jednak pomogłaby nam się trochę opamiętać. Jeśli bowiem zaufać opinii psychologów z North Carolina State University, przekonanie o tym, że media nie prezentują obiektywnej oceny sytuacji w kraju może nakłonić wyborców do większej aktywności politycznej. Nie wystarczy jednak samo ogólne wrażenie, że media kłamią. To raczej demobilizuje i sprawia, że wyborca traci wrażenie wpływu na rozwój sytuacji. Jak pisze w majowym numerze czasopismo "Mass Communication and Society" obywatele są skłonni włączyć się w debatę na konkretny temat, jeśli dadzą się przekonać, że media fałszują przekaz właśnie w tej konkretnej sprawie.

Ta aktywność obywateli jest dziś niezbędna, jeśli nie chcemy, by wyniki kolejnych wyborów w Polsce rozstrzygnęły się wyłącznie głosami wyborców wystraszonych przed PiS-em, czy rozżalonych na PO. Jeśli chcemy, by jak najwięcej osób zadało sobie trud wyboru czegoś więcej, niż tak, czy inaczej rozumiane "mniejsze zło", my dziennikarze powinniśmy się przyczynić do poprawy jakości debaty publicznej. Koreański program nam w ciągu tych kilku miesięcy jeszcze nie pomoże, trzeba zdać się na zdrowy rozsądek. Czy zwycięży u nas "wystraszonych" i nas "rozżalonych"? Zobaczymy.