Kanada ma coraz większy problem z aborcją. Jedno z nielicznych państw Zachodu, które nie ma w sprawie przerywania ciąży żadnych prawnych uregulowań, zastanawia się nad sposobami ograniczenia liczby przypadków aborcji dziewczynek przez imigrantki z krajów azjatyckich. Pojawiają się na przykład propozycje... zakazu informowania przyszłych matek o płci ich dziecka aż do 30 tygodnia ciąży.

Ja wiem, te propozycje na pierwszy rzut oka budzą zdumienie. Ale już po chwili zastanowienia mogą się okazać sensowne. Być może pomogą ocalić życie przynajmniej części niechcianych dziewczynek, może nawet paru tysięcy z nich. I być może właśnie dlatego należy je wprowadzić w życie jak najszybciej. Jak jednak świadczy o naszej cywilizacji fakt, że rozważa się wprowadzenie zakazu informowania o płci dziecka po to, by nie wprowadzić zakazu jego zabijania?

Jak donosi "Canadian Medical Association Journal", Kanada stała się prawdziwym "zagłębiem" selektywnych aborcji dziewczynek, dokonywanych przez imigrantki z Chin, Indii, Korei, Wietnamu, czy Filipin. Co prawda nie ma kompleksowych danych dotyczących prawdziwej skali tego zjawiska, ale wycinkowe badania z lat 2004-2009 wskazują, że w niemal 9 na 10 przypadków ofiarą aborcji padają w tych środowiskach właśnie dziewczynki. Problem stał się na tyle poważny, że środowiska medyczne otwarcie zaczynają mówić o konieczności podjęcia prób jego rozwiązania.

W Kanadzie od 1988 roku nie ma żadnych ograniczeń w dokonywaniu aborcji. Nie potrzebna jest żadna konsultacja psychologiczna, nie ma okresu oczekiwania, nie ma ograniczeń co do wieku płodu i sposobu dokonania aborcji. Oficjalne statystyki wskazują na to, że rocznie przerywa się ciążę u około 100 tysięcy kobiet. Zabiegi wykonują niektóre szpitale (116 z ogólnej liczby 713) oraz sieć ponad 20 prywatnych klinik aborcyjnych. Obsługują one także imigrantki.

W tym tygodniu, w jednym z kanadyjskich czasopism medycznych ukazał się artykuł redakcyjny, sugerujący, by lekarze utajniali przed imigrantami z krajów Azji informacje o płci ich dziecka przynajmniej do 30 tygodnia ciąży, kiedy aborcja nie jest już możliwa. Twórcy pomysłu podkreślają, że ta informacja zwykle nie jest ze względów medycznych potrzebna. Przekonują też, że ewentualne wątpliwości, czy nie oznacza to dyskryminacji rasowej, muszą ustąpić w obliczu wagi sprawy. Ich zdaniem, ograniczenie swobody dokonywania aborcji leży w interesie społecznym.

Żyjemy w czasach niezwykle szybkich postępów nauki. Postępów dotyczących najbardziej intymnych do niedawna dziedzin życia. Tworzenie dzieci na zamówienie, czy zmiana naszej osobowości przy pomocy leków to nie są już tematy "science-fiction". Im bardziej potrafimy ingerować w życie drugiego człowieka, tym bardziej powinniśmy się zastanawiać, gdzie leżą granice tego, co wolno nam robić.

W tym zastanawianiu dobrze się na czymś oprzeć. Zachodnia cywilizacja ma coraz większe "problemy" ze swym chrześcijańskim dziedzictwem. Czy jednak w owczym pędzie zastąpienia go jakimiś innymi, "humanistycznymi" ideami ma naprawdę do zaoferowania jakiś spójny, sensowny zestaw zasad, które pozwolą wytłumaczyć człowieka i jego miejsce w świecie?

Przekonania, że życie nie zaczyna się w chwili poczęcia, tylko jakoś później, nie da się w XXI wieku traktować poważnie. Nauka wie już na jego temat zbyt dużo. Nie da się też obronić tezy, że płód w wieku ponad 20 tygodni, który można zabić różni się czymkolwiek od płodu w tym samym wieku, który można utrzymać przy życiu poza organizmem matki. Można udawać, że to małe "coś" nie jest życiem, ale takie udawanie prowadzi potem do problemów podobnych, jak ten w Kanadzie. Nauka da nam do ręki jeszcze wiele narzędzi manipulowania ludzkimi losami. Wypada rozumnie z nich korzystać.