"Nie spodziewałam się, że otrzymam tak wielkie wyróżnienie" - tak przyznanie Nagrody Literackiej "Nike" w 2016 roku za tom "Nakarmić kamień" wspomina autorka tej poetyckiej książki Bronka Nowicka. Od tego czasu mija dokładnie pięć lat. A w najbliższą niedzielę - 3 października 2021 roku - prestiżowe wyróżnienie zostanie przyznane już 25 raz.

Nie tylko z tej okazji zaprosiłem do rozmowy P. Nowicką - wybitną poetkę, ale też reżyserkę teatralną i telewizyjną oraz plastyczkę. W biogramie możemy przeczytać ponadto, że autorka nagrodzonego przed laty tomu to: doktor sztuk plastycznych, adiunkt na Wydziale Reżyserii Filmowej i Telewizyjnej Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, prorektor tej uczelni ds. studentów i nauczania.

Bronka Nowicka - ze zrozumiałych względów - nie mogła zdradzić w wywiadzie dla RMF FM swoich faworytów do "Nike" w tym roku. Ja jestem w innej sytuacji, więc mogę na nagrodę, która zostanie przyznana w najbliższą niedzielę, spojrzeć z pozycji amatora - amatora literatury, zwykłego czytelnika. Pod podcastem z wywiadem z autorką książek "Nakarmić kamień" (Biuro Literackie, Wrocław 2015) oraz "Kodeksu Pomylonych" (Biuro Literackie, Wrocław 2020) możecie przeczytać kilka moich refleksji o niektórych książkach, które znalazły się w grupie wytypowanej przez jurorów.

A w poniższym nagraniu usłyszycie, jak widok może godzinami używać kogoś do patrzenia. Jak można oddać się patrzeniu tak całkowicie, że samego patrzącego prawie nie ma i pozostają tylko czyste fenomeny widzenia świata. Zadałem też inne pytania. Co może oznaczać słowo „przepis” w książce kucharskiej pt. "Jak przyrządzić rzeczy, istoty i uczucia"? Czy domowa gospodyni może być nieudomowiona? Jaką rolę odgrywają instrukcje dla "majsterkowicza", kreatora świata przedstawionego, samorodnego demiurga? Jaką funkcję pełnią ilustracje jak z podręcznika do zajęć "niepraktyczno-technicznych"? Czy można stworzyć rysunkowe schematy metafor, przekroje porównań, rysunki techniczne symboli, szczegółowe tablice lirycznych abstrakcji? Co trzeba uczynić, żeby zwykły książkowy "spis rzeczy", lista rozdziałów, stał się wskazówką dla czytelniczych uczuć? Jak wygląda rzecz, której nie ma? Czym jest przedmiot usunięty z bytu? Gdzie tonie WIADRO, które skreślono z istnienia? To nie wiadro?   

W ścisłej siódemce książek-finalistek tegorocznej literackiej nagrody "Nike" znalazły się następujące tomy: Kaspra Bajona "Fuerte", Krzysztofa Fedorowicza "Zaświaty",  Aleksandry Lipczak "Lajla znaczy noc", Grzegorza Piątka "Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949", Jacka Podsiadły "Podwójne wahadło", Zbigniewa Rokity "Kajś" i Moniki Śliwińskiej "Panny z 'Wesela'. Siostry Mikołajczykówny i ich świat". 

Bardzo żałuję, że w przedbiegach odpadły książki, którym ja kibicowałem. Jako patriota nowohucki bardzo chciałem, żeby tegoroczny literacki laur przypadł w udziale - ex aequo - dwojgu autorów: Elżbiecie Łapczyńskiej za "Bestiariusz nowohucki" oraz Igorowi Jarkowi za powieść "Halny". Oboje potrafili pokazać historię i teraźniejszość mojego rodzinnego miasta (tak - miasta, a nie dzielnicy Krakowa, będę się upierał) w niezwykle oryginalny, groteskowy, surrealistyczny, ekspresjonistyczny sposób. Podobnych stylistycznie autorów w dwudziestoleciu międzywojennymi krytyk Ignacy Fik nazwał "choromaniakami". Termin był dwuznaczny. Z jednej strony była to aluzja do twórczości Michała Choromańskiego, z drugiej odwołanie do epitetów - "chory" oraz "maniacki". Taka właśnie, w fascynujący sposób, maniakalno-chorobliwa jest proza Łapczyńskiej i Jarka. U tego ostatniego nawet wieje halny, z taką samą obsesyjną, obłędną intensywnością jak w "Zazdrości i medycynie" Choromańskiego. 

W "salonie odrzuconych" znalazły się inne książki, które także przeczytałem z dużym zainteresowaniem, chociaż nie zawsze z pełną aprobatą. Doceniam analityczną pracę krytycznoliteracką Bożeny Keff w "Strażnikach fatum", zwłaszcza za oryginalną reinterpretację "Medalionów" Zofii Nałkowskiej i twórczości Tadeusza Różewicza, ale chwilami ocena niemieckiej okupacji w Polsce wydała mi się tendencyjna, niesprawiedliwa i anachroniczna. Co nie oznacza, że nie stanie się obowiązująca, podana do powszechnego wierzenia oraz odarta z kontekstu. Na razie to akademicka nisza, rzecz dla filologów i filozofów z nurtu krytycznego. I pewnie dlatego nie została zakwalifikowana do wąskiej siódemki.

"Pomarli" Waldemara Bawołka to dla mnie książka nierówna. Świetny jest pomysł na prozę funeralną, żałobne wypominki, epitafia w formie opowiadań jakby wykutych na kamieniach nagrobnych. Nie ma w tych cmentarnych płytach patosu trenów. To obrazki z życia polskiej prowincji, często kreślone grubą krechą, pełne seksualnych obsesji, a momentami trochę oniryczne, nieco schulzowskie. Kojarzyły mi się także ze słynnym poetyckim tomem "Umarli ze Spoon River" Edgara Lee Mastersa. Zamiast wielkiej Ameryki mamy u Bawołka Małopolskę, krajobraz Tarnowszczyzny tak bliskiej memu sercu. Jednak "Pomarli" nie zrobili na mnie aż takiego wrażenia jak "Furtka przy dozorcy" z fascynującymi, jakby psychodelicznymi opisami przygód w trakcie remontów w mieszkaniach w bloku.

"Zastrzał albo trochę" Roberta Pucka to tzw. "mocna" proza- brutalny, wulgarny, naturalistyczny obraz życia w małej miejscowości. Nie odwracam się od razu z niechęcią od takiego stylu, wszystko zależy od intencji pisarza i jego literackiego talentu. To, co mnie chwilami drażniło w "Zastrzale..." to nie knajacki język, a swoiste umysłowe "wyskakiwanie" bohatera z grona lumpów i "pasztetów", z którymi na co dzień żyje i pije; "podskoki" z depresyjnego prymitywu w rejony "inteligenckie", wysublimowane refleksje rodem z bardzo poważnych lektur, strzępy uczonych cytatów. Rozumiem, że to rodzaj erudycyjnego kontrapunktu do pijackiego bełkotu, skatologii i seksualności rodem z rynsztoka. Często bardzo zabawny rodzi to kontrast. Jednak miałem momentami nieprzyjemne uczucie dysonansu, takiego - chyba wbrew intencjom pisarza - wywyższania się protagonisty, pokazywania : "o zobaczcie, jaki jestem ludzki i bezpośredni, zniżam się do motłochu, mimo że w skrytości serca i w głębiach umysłu kryję wielką wrażliwość i uczoność".   

Z wyeliminowanych z szerszego grona został także tomik Edwarda Pasewicza "Sztuka bycia niepotrzebnym". Może tu ja z kolei mam inną wrażliwość. Na pewno. Ale obsesje na temat wszechwładzy demonicznych katolickich purpuratów jakoś do mnie nie przemawiają. Trudno jest pod tym względem przebić klasyczne wersy Muńka Staszczyka. Frazy o "biskupie, który łypie z boku" i "wychodzi spod łóżka" oraz o "prymasie w lampasach" słyszeliśmy już w latach 90. w utworach z repertuaru grupy T.Love. Trochę to już dzisiaj nudnawe.

Nie przedostał się do ścisłej siódemki tom Justyny Kulikowskiej "Tab_s". Może dlatego, że wyprzedza o parę długości obecną polską poezję, że jest już gdzieś, gdzie wiersze w polszczyźnie dopiero będą za jakiś czas, jeśli w ogóle. I to niekoniecznie jest z mojej strony komplement pod adresem autorki. Bo to może być równie dobrze kolejna ślepa uliczka awangardy. Komputerowy język, narkotyczna aura ze "Stonera polskiego" rodem oraz buntowniczy ton mogą fascynować z pewnością czytelników z generacji Kulikowskiej (ur. 1993 r.), ja jednak wolę poprzedni, bardziej tradycyjny, mniej udziwniony "Hejt i inne bangery". Mniej udziwniony, a jednak dziwniejsza nad nim unosi się czasem aura. Momentami bardzo mroczna. W niektórych "bangerach", tych najlepszych wg mnie utworach, pobrzmiewał mi głos Zła. Może brzmi to śmiesznie w moich ustach, razi tanią demonicznością. Jednak lektura tego tomu była  dla mnie mocno niepokojąca, ale i fascynująca, muszę przyznać.

Zastanawia mnie ostatnio nowy nurt, który reprezentuje w wyborach do "Nike" książka Moniki Śliwińskiej "Panny z 'Wesela'. Siostry Mikołajczykówny i ich świat". To nie jest neutralna rekonstrukcja losów panien, które znamy z lektury dramatu Stanisława Wyspiańskiego. To jest biografia z tezą, opowieść w sensie pozytywistycznym "tendencyjna". To rodzaj krytycznej "pracy u podstaw", połączenie feminizmu ze swoistą, modną ostatnio "chłopomanią". Przeczytałem niedawno "Chamstwo" Kacpra Pobłockiego, książkę na temat okrucieństw pańszczyzny. Autor pisze o Polszcze, jak nazywa Rzeczpospolitą Szlachecką; pisze o "Polszcze szubienic". Antropolog stawia tezę, że ten rekwizyt władzy był symbolem epoki, przez swoją złowieszczą obecność w bardzo wielu majątkach. Na tym (między innymi) polegało dyscyplinowanie chłopskich niewolników. Miałem wrażenie, że Pobłocki stawia pod pręgierzem szlachciców, odwraca logikę feudalnego porządku. "Miałaś szlachto złoty róg, ostał ci się ino sznur"? Taką drogą podążyły moje literackie skojarzenia. Śliwińska ma duże szansę na wygraną w tegorocznej literackiej konkurencji. Może zdobyć złoty róg, pardon, statuetkę autorstwa rzeźbiarza Gustawa Zemły.

Jeśli chodzi o siódemkę finalistów to nie smakowały mi zupełnie "Zaświaty" Krzysztofa Fedorowicza. Użyłem słowa "smakować", bo to w założeniu miała być pewnie proza wysmakowana. Jednak raził mnie ten manierystyczny, a nawet zmanierowany język. W nawiązaniu do bohaterów "Zaświatów" - właścicieli winnic - powiem, że nie jestem literackim kiperem. A jeśli miałbym nim zostać wyłącznie po to, by ocenić książkę Fedorowicza, to powiedziałbym - "posmakowałem i wyplułem". Nie z obrzydzenia, o nie. To być może przedni trunek, a ja się nie znam. Po prostu tak się to ponoć robi w elitarnym  towarzystwie krytycznoliterackich kiperów, żeby nie powiedzieć - gronie.   

Autentyczny niesmak wywołał za to we mnie nominowany do "Nike" tomik Jacka Podsiadły "Podwójne wahadło". Znalazł się w ścisłej siódemce. A mnie aż się nie chce pisać o całej książce. Podwójnie się wahałem, się wahałem, czy w ogóle o tym dziele wspominać. Nie mogę bowiem pozbyć się odruchu abominacji. Choćby nie wiem jak chwalili ten tomik literaccy cmokierzy. Mnie do oceny zbioru poetyckich utworów Podsiadły wystarczy tylko jeden wiersz zatytułowany „Tomasz Pułka, który się trupom nie kłaniał”. O tym tekście zrobiło się głośno w literackim światku. Zwracano uwagę na zawartą w płodzie Podsiadły ostrą krytykę pod adresem pisarzy "kolaborujących" z "pisowską władzą". Powiem szczerze, mało mnie to obchodzi. Natomiast absolutne obrzydzenie wywołało we mnie poetyckie pastwienie się "nad trupem", że nawiążę do tytułu. Tomasz Pułka był wprawdzie poetą "niegrzecznym" za życia, był - jak się z francuska określa-  antysalonowym "enfant terrible", jednak sposób, w jaki po jego tragicznej śmierci w nurtach Odry potraktował go autor "Podwójnego wahadła" jest moim zdaniem niewybaczalne. Co nie znaczy, że nie może zostać nagrodzone. Stawiam na Jacka Podsiadłę.