Ceremoniał spotkań przedwyborczych jest od dawna całkowicie przewidywalny. Nie będę więc mnożył ponad miarę podobnych publicystycznych bytów. Nie zamierzam tutaj rytualnie narzekać na poziom dyskusji rywalek -Ewy Kopacz i Beaty Szydło- ani na barok dziennikarskich pytań. Nie będę wyrokował, która z pań wygrała słowem, strojem i nastrojem. Zamiast tego przyznam wprost, nie udając tzw. dziennikarskiego obiektywizmu, który nie nigdy nie istniał i istniał nie będzie, nie tylko w Polsce: oczekuję w wyborach totalnego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości nad Platformą Obywatelską oraz pozostałymi ugrupowaniami, którym szczerze życzę, aby w ogóle nie dostały się do parlamentu. Wszystko to, co temu służy uznaję za dobre, a wszystko to, co temu przeciwdziała traktuję za złe.                    

Zatem debaty mają o tyle sens, o ile Beata Szydło będzie w nich w stanie przekonać do siebie i swojej partii jak największą grupę wyborców, tak by PiS uzyskał konstytucyjną większość. Medialne pojedynki odegrają pozytywną rolę tylko wtedy, gdy kandydatka Prawa i Sprawiedliwości na premiera będzie w stanie "odgonić" od urn batem swej retoryki jak największą grupę osób, które wciąż się wahają, czy mimo wszystko nadal nie zagłosować na partię Ewy Kopacz. Na razie wydaje mi się, że pani Szydło nieźle sobie radzi z tym zadaniem, które zresztą objawia publicznie. W starciu z przewodniczącą PO, cały czas podkreślała, że Polsce potrzebny jest rząd, który będzie współpracował z prezydentem Andrzejem Dudą. Musi zapanować pełna zgoda.                  

Analogia narzuca się sama i nie ma co udawać, że nie chodzi o to samo. Niemal identyczna była sytuacja Platformy Obywatelskiej po wygranych wyborach parlamentarnych w 2011 roku, kiedy rok wcześniej prezydenturę zgarnął Bronisław Komorowski. Jedyną różnicą było to, że PO utworzyła koalicję rządową z PSL. Jednak to nie był aż taki zgniły kompromis jak w przypadku rządów PiS z Samoobroną i LPR-em. Platforma i PSL dobrze się rozumieją w bardzo wielu dziedzinach, a przede wszystkim oba ugrupowania uznają po-okrągłostołowe status quo za pozytywny stan rzeczy w Rzeczypospolitej. Pora na totalną zmianę! Koniec z jednym monopolem, czy też zgodnym duopolem! Dość kohabitacji prezydenta i rządu! Najwyższy czas na inny monopol władzy!                   

Sanacja kraju, którą zapowiadają od lat ludzie Jarosława Kaczyńskiego, musi w końcu nastąpić. Po pierwsze trzeba rozbić nareszcie komunistyczne w starym stylu i neokomunistyczne układy (dawna nomenklatura partyjna, ich dzieci plus PRL-owscy konfidenci i ich potomkowie). Jeśli nie zostaną w końcu rozbite te mafijne klany w mediach, w gospodarce, w palestrze, w służbach specjalnych, w Kościele itp. Polska nadal będzie ciągnęła się w ogonie krajów naszej części świata. Trzeba to zrobić i nie tłumaczyć się żadnym imposybilizmem prawnym czy politycznym. To do tego potrzebny jest prawdziwy monopol władzy. Nowa ekipa nie może mieć żadnego wytłumaczenia, nie może zasłaniać się wygodnym alibi. Nie może być już żadnej nowej Magdalenki!                    

Niestety niejasną postawę dostrzegam w obecnych działaniach otoczenia prezydenta i wypowiedziach samego Andrzeja Dudy. Wymijające odpowiedzi na pytania o publikację Aneksu WSI czy kuriozalny pomysł "ekumenicznej" do bólu Narodowej Rady Rozwoju źle wróżą moim zdaniem jakimkolwiek planom realnej zmiany w Polsce. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość nie zdobędzie w najbliższą niedzielę zdecydowanej większości głosów, takich gestów będzie więcej. Zwycięży bowiem konformizm nowej ekipy, zwiększy się chęć mizdrzenia się do różnych wrogich środowisk, w celu zachęcenia ich do przychylności a przynajmniej neutralności. Znów Polska utknie w nie-do-działaniach, półsłówkach, udawaniu, a w rezultacie będzie dryfowała przez kolejne lata.               

Analogię widzę w działaniach prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który przez całą swoją, tragicznie przerwaną kadencję, próbował przekonać do swojej wizji Polski różne środowiska. Efektem takiej polityki było niemal całkowite odrzucenie nie tylko jego poglądów i planów, ale w ogóle jego samego, jako osoby. Tak więc czas "ocieplania" wizerunku, puszczania oka do zagorzałych przeciwników, powinien skończyć się natychmiast po wyborach, oby zakończonych wielką wiktorią Prawa i Sprawiedliwości. Mam nadzieję, że to ugrupowanie tak przetrzebione w Smoleńsku odbudowało już swoje kadry i przez lata przebywania w zwalczanej totalnie opozycji przygotowało swoich nowych ludzi do autentycznego rozbicia neokomunistycznego Systemu w drobny mak. Już na zawsze!             

Mieliśmy do tej pory - właściwie od ponad ćwierćwiecza, z niewielkimi przerwami - sytuację odwrotną. Prawie nieoczyszczone z dawnego aparatu kadry w służbach specjalnych, wymiarze sprawiedliwości, mediach, kulturze wiodą przez lata prym we wszystkich najważniejszych dziedzinach. Perspektywa zmiany tego stanu rzeczy zawsze wywoływała ryk grozy, objawiający się histerycznym tonem publikacji prasowych. Straszy się w telewizji durnymi oracjami różnych celebrytów. Oczywiście żadnej realnej "miotły" nikt na oczy do tej pory w naszym kraju nie widział. "Stare" zawsze miało się dobrze, najwyżej trochę się "posunęło" pod delikatną presją, którą zaraz okrzyknięto jako faszyzm, kaczyzm, pisizm itd. A niechże się Oni naprawdę  przestraszą!               

Olaboga! Niech przejdą do medialnej niszy, niech stracą sute dotacje, niech im zostaną odebrane dożywotnie synekury! Dlaczego mają nie poczuć się jak ci, którzy już nie mają władzy i nie sprawują rządu dusz? Czemuż to nie można dać szansy innym, nowym, nieskażonym wieloletnimi układami i starym nepotyzmem. Niech nawet zapanuje nowe "kolesiostwo", solidarność ludzi, którzy mają inne poglądy, odmienną wizję kraju, inne priorytety. Przykład pierwszy z brzegu z dziedziny mi bliskiej, bo kultury. Dlaczego dotowane za państwowe pieniądze mają być niemal wyłącznie lewackie albo antypolskie dzieła, promujące komunistyczne eksperymenty społeczne,  nurzające tradycyjną polskość w bagnie i gównie? Może przez następne lata odpoczniemy od tej ponurej nudy?                    

Niech zmęczą nas swoją publiczną nadaktywnością inni twórcy, co? Pozwólmy im zanudzić nas na śmierć swoimi anty-Pokłosiami i anty-Idami. Dajmy im przez jakiś czas takie same dotacje, jak "odważnym" re-interpretatorom polskiej historii, bijącym się za nas głośno w swoją pierś, napraną anabolikami z publicznej kasy. Ja Polak ziewający, gdy widzę na okrągło artystyczne rodziny Stuhrów i Holland, chciałbym się na moment ożywić widząc inne rody. Lewico polska! Czas na nowe kariery bez starych barier! Decydenci, przestańcie kręcić się we własnym towarzyskim, często jeszcze komunistycznym sosie, oraz w środowisku progenitury dawnych towarzyszy! Promujcie tłamszonych! Pora na awans młodych ludzi spoza warszawki i krakówka, poznaniątka, wrocławka, czy trójmiastka. Posuńcie się nieco!                

Obserwuję to od lat z dystansu. Nie jestem pisowskim frustratem, jestem prezenterem czołowego polskiego medium, więc "w życiu mi wyszło". Potraktujcie więc mój głos jako nieosobisty. Na tym polega mój prawdziwy, a nie udawany obiektywizm. Ja nie jestem wku..ionym blogerem z nieznanego portalu, nie należę do grona żurnalistów z małego lokalnego opozycyjnego biuletynu. Piszę o tym, co widzę. I mam nadzieję, że będę  pisał o tym nadal. Marzę o tym, aby wziąć na warsztat jakiegoś pisowskiego Nadredaktora, który założy z publicznych pieniędzy swoją nową "Gazetę Wyborczą" po wygranych wyborach i będzie wołał w niebogłosy, że jemu nie jest "wsjo ryba" i zacznie błagać satrapę Putina o pomoc w rozgromieniu tej zbiedniałej, zastraszonej liberalnej opozycji!                   

PiS-owski Putinland, który nadejdzie, będzie mi równie nienawistny jak III RP pełna skorumpowanych do szczętu kolesi, kłaniających się w pas obcym korporacjom i ościennym liderom. Pragnę biczem swej satyry traktować ostro kaczystowski reżim z prawdziwego zdarzenia, a nie taki, który lęgnie się od lat bujnej wyobraźni licznych strażników pookrągłostołowego ładu. Przed oczyma własnej duszy widzę tych siepaczy z Prawa i Sprawiedliwości, którzy faktycznie rozwalają młotem sztuczną, potomkinowską PO-lską wioskę postawioną jak teatralna dekoracja na sztucznej zielonej wyspie pomalowanej z grubsza olejną farbą, obłażącą już od lat to tu, to tam. Jestem infantylny i jak małe dziecko kocham się bać! Uwielbiam mocne emocje! Dać mi tu zaraz zastrzyk!

Oczekuję wprost po niedzieli końskiej dawki pobudzających hormonów i neuroprzekaźników. Ach, urządźcie mi tu w kraju ten pisowski horror! Mam już dość tej szopki, tego całego aktorzenia. Jedni mnie ciągle straszą faszystami, a drudzy wciąż nie chcą się nimi stać. Jedni malują na mapie Polski wielkie brunatne swastyki ze skrzyżowanych liter P i S, a drudzy uciekają od nich wzrokiem i nie chcą się przyznawać do tej okropnej tradycji. Żądam dowodu! Chcę wiedzieć, kto tu mówi serio! Niechże ujrzę w końcu ten żarliwy reżim IV RP. A jeżeli będzie to możliwe, to tylko w przypadku druzgocącej porażki Platformy Obywatelskiej oraz ugrupowań, które albo nie wejdą do sejmu, albo nie będą miały żadnej szansy tworzenia koalicji czy też innego układu rządowego z PiS-em.

Liberalna i neokomunistyczna lewica, która rządzi w Polsce to dla mnie od lat to samo towarzystwo. W jego gronie są poprzebierani spadkobiercy PRL-u oraz ci, którzy Polskę Ludową ciągle nam tylko reformują, często ich sekretni współpracownicy za komuny, zblatowani  z nimi biznesowo i polityczne po 1989 roku. Od ponad ćwierćwiecza rozpylają wokół swój hipnagogiczny aerozol. To dlatego większość Polaków śni. Nawet jeśli coś im nie pasuje w tym onirycznym krajobrazie, to inaczej niż w normalnym marzeniu sennym, te przebłyski świadomości rzadko prowadzą do pełnego przebudzenia. Dlatego uważam, że konieczny jest poznawczy szok. Stan pół-jawy czy pół-snu na dłuższą metę jest nie do wytrzymania. Tak dłużej już nie da się żyć. Ja już nie mogę ...