„Defekt muzgó” - legendarna polska kapela punkowa z lat 80. zeszłego wieku- wykrzykiwała ze sceny swój protest-song: „Politycy swoje mózgi/ Wytężają już od wielu lat/ Myślą dniami i nocami/ Jakby unicestwić cały świat”. Słowa może proste, ale uniwersalne. Nie tylko zbuntowani młodzi ludzie mogą się z tym przesłaniem utożsamić. W Jarocinie przed laty „tańczono” do takich kawałków „pogo” – kotłowaninę przed sceną we wznoszących się wokół tumanach kurzu. Teraz przywódcy, „pragnący unicestwić świat”, uprawiają polityczne pogo. A ostatnio w grę wchodzi „defekt muzgó”. Celowy błąd ortograficzny trafnie oddaje bardzo nerwową atmosferę w relacjach Waszyngtonu z Hawaną. Przeanalizujmy nowe fakty i lekarskie hipotezy badawcze.

Medialny układ rejestruje medyczne bodźce

            

"Ataki dźwiękowe na Kubie zmieniły ludzkie mózgi, sugerują badania" - głosi tytuł na stronie CNN. "Pracownicy ambasady USA na Kubie wykazują niezwykłe zmiany w mózgu po domniemanych atakach dźwiękowych" - krzyczy nagłówek w "Life Science". "Skany mózgu dyplomatów wykazują różnice, dodając tajemniczości wydarzeniom na Kubie." - tak to prezentuje "Washington Times". "Co nowe badania mówią o zdrowotnej zagadce z 2017 roku w ambasadzie amerykańskiej na Kubie." - w informacyjnym tonie pisze portal CNBC. Nie tylko amerykańskie media donoszą o najnowszej próbie rozwiązania zagadki "kubańskiego syndromu". Co go wywołało? Nowa niewidzialna broń? Oręż rodem z XXI wieku?

"Skany mózgów zdają się wskazywać, że tajemniczy 'atak dźwiękowy' na Kubie był prawdziwy" - raportuje 'New Scientist'. Chodzi o mózgi amerykańskich dyplomatów, którzy zostali dotknięci tajemniczą chorobą podczas stacjonowania na Kubie. Zagadkowy "hawański syndrom" nie przypomina żadnego znanego zaburzenia. Wprawdzie nowe odkrycia ciągle nie są pewne, ale jeśli zostaną do końca potwierdzone, podważyłyby teorię, że mieliśmy do czynienia z grupową histerią, inaczej: zbiorową chorobą psychogenną. Nie wszystko da się zrzucić na psychozę mas.


Naukowy rezonans na niepokojące relacje z Hawany

Dyplomaci po raz pierwszy zaczęli zgłaszać dziwne, niewyjaśnione problemy zdrowotne w 2016 r. Kłopoty te zwykle występowały u nich po głośnych i niezwykłych dźwiękach, często opisywanych jako mielenie metalu, brzęczenie lub przeszywające piski. Niektórzy zgłaszali również uczucie wzrastającego ciśnienia albo wibracji w powietrzu. Narzekali potem na  niepokojące objawy, w tym nudności, bóle i zawroty głowy, problemy ze snem, utratę słuchu i luki w pamięci oraz zakłócenia procesów poznawczych. Niektóre z tych symptomów trwały całymi miesiącami. W 2017 r. rząd USA stwierdził, że jego personel w ambasadzie w Hawanie był celem "zaawansowanego urządzenia, które działało poza zakresem słyszalnego dźwięku".

Objawy zdawały się sugerować jakiś rodzaj uszkodzenia mózgu. Jednak w zeszłym roku zespół naukowców z University of Pennsylvania przeanalizował mózgi 21 dyplomatów z wykorzystaniem rezonansu magnetycznego i uczeni stwierdzili, że wszystkie wyniki badań, z wyjątkiem trzech, są w normie. Ale na tym testy się nie skończyły. Doktor Ragini Verma z University of Pennsylvania i jej koledzy wykorzystali teraz bardziej zaawansowane techniki obrazowania do badania 40 dyplomatów i porównali te wyniki z inną badaną grupą.

Zespół dr Vermy wykorzystał funkcjonalny i strukturalny rezonans magnetyczny, aby uzyskać bardziej szczegółowy obraz objętości mózgu, połączeń i stanu zdrowia tkanek dyplomatów. Tym razem naukowcy odkryli znaczne różnice w porównaniu z inną skontrolowaną grupą osób. Dyplomaci mieli mniej substancji białej w całym mózgu, a także w płatach czołowych, potylicznych i ciemieniowych. Mieli też mniej połączeń w obszarach mózgu odpowiedzialnych za zdolności słuchowe i wzrokowo-przestrzenne. Lekarze odkryli, że w pomiarach istoty białej - włóknach nerwowych tworzących sieć komunikacyjną mózgu - pacjenci z Kuby mieli średnią objętość mniejszą o 27 centymetrów sześciennych niż u pacjentów z drugiej kontrolowanej grupy. Podobną była zaś objętość istoty szarej - bogatej w komórki mózgowe przetwarzające informacje. W niektórych regionach mózgu dyplomaci mieli jednak więcej szarej substancji.

Jest akcja, jest reakcja

"Fakt, iż istniały różnice między pacjentami 'z Kuby' a grupą kontrolną, wydaje się sugerować, że istnieją u nich objawy neurologiczne" - twierdzi Lindsey Collins-Praino z australijskiego University of Adelaide. Dodaje jednak, że trudno jest określić, na czym polega ta neurologiczna podstawa. Wystąpiło długie opóźnienie między początkiem objawów a skanowaniem  mózgów. Ponadto niektórzy dyplomaci zostali skierowani na zabiegi rehabilitacji klinicznej, które same w sobie mogły spowodować zmiany - zaznacza dr Collins-Praino.

Ambasada Kuby w Waszyngtonie nie odpowiedziała do tej pory na prośby o komentarz. Jednak dr Mitchell Joseph Valdés-Sosa, szef kubańskiego Centrum Neuronauki, który analizował amerykańskie wyniki badań ocenił, że ich metodologia budzi poważne zastrzeżenia. Chodzi o skład grupy kontrolnej i arbitralne twierdzenia o genezie zmian w mózgu, które mogą wynikać z "wielu czynników, w tym stanów psychicznych" - ocenia uczony Kubańczyk cytowany przez sieć CNBC. 

Najbardziej niepokojącym aspektem testów jest próba połączenia tych odkryć z nieokreślonym "zjawiskiem kierunkowym" - zauważył Valdés-Sosa. Te badania zostały ukryte, przeprowadzone w tajemnicy, w imię zimnowojennej paranoi - skomentował pracę Amerykanów kubański ekspert.

Natomiast Bryce Vissel z australijskiego Uniwersytetu Technologicznego w Sydney uważa, iż to mało prawdopodobne, aby zgłaszana choroba była spowodowana "masową histerią", jak sugerują niektórzy. Przeczą temu -jego zdaniem- podobne zmiany neurologiczne zaobserwowane w całej grupie. To intrygujące, że wszyscy dyplomaci przedstawili spójny opis tego, co się z nimi działo oraz analogiczny zestaw doświadczeń, objawów i zmian poznawczych.  Podobne są zmiany w obrazowaniu materii ich mózgów - takie wnioski wyciąga, łącząc ze sobą fakty, australijski uczony. Jednak Bryce Vissel też nie chce ostatecznie wyrokować. Podkreśla, że wciąż trudno jest przypisać objawy, które zgłaszali dyplomaci, konkretnym nieprawidłowościom zaobserwowanym laboratoryjnie, bowiem badanie to było przeprowadzone na niewielką skalę. Poza tym ciągle nie wiemy wystarczająco dużo o tym, jak działa mózg.



Kilka definicji, abyśmy nie byli "ciemną masą" w sprawie neuronauki

Abyśmy - my, laicy - mogli w pełni zrozumieć terminy, których użyli amerykańscy badacze w swojej analizie "syndromu hawańskiego", warto sięgnąć po książkę "Mózg rządzi. Twój niezastąpiony narząd". Autorka - Kaja Nordengen, norweska lekarka specjalizująca się w neurologii, wykładająca na uniwersytecie w Oslo - w fachowy i jednocześnie obrazowy sposób tłumaczy podstawowe fakty na temat zawartości naszej głowy. W jej pracy czytamy, że mózg składa się z istoty szarej i białej. W istocie szarej (która w rzeczywistości nie jest szara, tylko różowa) znajdują się ciała komórek nerwowych oraz synapsy, w których następuje przekazanie impulsu nerwowego między neuronami. Istota biała to autostrada, po której te impulsy przebiegają. Podobnie jak wszystkie inne przewody elektryczne, również przewody w mózgu potrzebują izolacji. Tę funkcję pełni mielina - sprawia ona, że impulsy nerwowe płyną szybciej. Ma ona tak dużą zawartość tłuszczów, że wydaje się biała. Istota szara znajduje się w korze mózgowej, to znaczy zarówno wokół kresomózgowia, jak i wokół móżdżku, ale jej wyspy znajdujemy również w środku, w jądrach. Już na podstawie tego fragmentu możemy sobie uzmysłowić jak ogromną rolę odgrywa w naszym życiu mózgowa istota szara i biała.

Uszkodzenia mózgu mogą prowadzić do niesamowitych zmian metamorfoz w naszych zdolnościach poznawczych, a nawet ... charakterze. Są na to dowody, na podstawie badań. 

Pręt wyciągnięty z głowy i wyleczona padaczka, lecz pacjent nie jest już sobą

Nordengen przywołuje szokujący przykład, casus Phineasa Gage’a z XIX wieku. Wskutek nieszczęśliwego wypadku temu kierownikowi budowy kolei przebił głowę metalowy pręt i zawieziono go do lekarza. Pół roku później wydawało się, że pacjent jest zdrowy, ale diametralnie zmieniła się jego osobowość. Pręt uszkodził przednią część płatów czołowych, co sprawiło, że Gage przestał dotrzymywać słowa i nie panował nad temperamentem. Nie zdołał również utrzymać się na posadzie. Dwanaście lat po wypadku zmarł jako nałogowy alkoholik, samotny i opuszczony. Nordengen dodaje, że Gage był pierwszym znanym człowiekiem ciepiącym na tak zwany zespół czołowy. Płat czołowy pozwala nam planować przyszłość. Tę umiejętność stracił Phineas Gage.- tłumaczy znaczenie tej historii autorka książki "Mózg rządzi."

Równie intrygująca wydaje się szokująca sprawa innego pacjenta. Najobszerniej opisywano przypadek Henry’ego Molaisona, w środowisku neurologów znanego lepiej jako H.M. W 1933 roku w wypadku rowerowym H.M. doznał urazu głowy i od tego czasu cierpiał na epilepsję. To choroba lub zaburzenie, w którym dochodzi do napadów padaczkowych spowodowanych tym, że aktywność komórek nerwowych w jakimś obszarze lub w całym mózgu wymyka się spod kontroli. U H.M. dochodziło do napadów uogólnionych, charakteryzujących się utratą przytomności, a często także drgawkami. Od tamtych czasów osiągnęliśmy znaczny postęp w leczeniu epilepsji, ale u H.M. napady były tak częste i silne, że rujnowały mu życie. Nie poprzedzały ich żadne objawy zwiastujące - po prostu nagle upadał na ziemię i dostawał drgawek. Po każdym ataku przez długi czas czuł się zmęczony i apatyczny. Ze względu na chorobę nie mógł kontynuować nauki w szkole. Próbując desperacko poprawić tę sytuację H.M. i jego rodzina skontaktowali się z ówczesnym pionierem w dziedzinie neurochirurgii. Założono, że punktem wyjścia dla tych nadmiernych i samorzutnych wyładowań elektrycznych są ogniska znajdujące się po wewnętrznej stronie obu płatów mózgowych. Po operacyjnym usunięciu tych obszarów epilepsja rzeczywiście została ujarzmiona, ale ... Po operacji H.M. w zupełnie dosłownym sensie zaczął żyć chwilą. Utracił umiejętność tworzenia nowych wspomnień i używania pamięci do mentalnego podróżowania w czasie i przestrzeni. Stał się więźniem teraźniejszości. Gdybyśmy go spotkali, przywitałby się z nami uprzejmie, a potem być może, przeszlibyśmy się, ucinając sobie miłą pogawędkę. Ale gdybyśmy po godzinie znowu się spotkali, przedstawiłby nam tak, jakbyśmy się nigdy się nie widzieli - opisuje przypadek pacjenta H.M. Kaja Nordengen we frapującej książce "Mózg rządzi. Twój niezastąpiony układ".

Jednak i my możemy teraz napisać, że nigdy nie natknęliśmy się na casus Henry’ego Molaisona, w środowisku neurologów znanego lepiej jako H.M. Albowiem jego historii poświęcona jest w całości inna książka - Luka Dittricha pt. "Eksperyment". Dittrich jest wnukiem neurochirurga Williama Beechera Scoville'a, który dokonał tego bardzo kontrowersyjnego medycznego czynu.   

Załóżmy, iż nie wiemy, że Molaison w 1953 r., kiedy miał 20 lat, cierpiał na ciężką epilepsję zamieniającą jego życie w koszmar i został poddany eksperymentalnej pseudooperacji.

Zacznijmy wszystko od początku.

W książce Dittricha najbardziej chyba przejmujące są wywiady z pacjentem H.M.

BADACZ: Od jak dawna masz trudności z zapamiętywaniem różnych rzeczy?

H.M.: Sam nie wiem. Nie potrafię ci tego powiedzieć, bo nie pamiętam.     

To samozapętlenie, niczym antyczny paradoks kłamcy, jest najlepszą chyba ilustracją amnezji, na którą Molaison cierpiał po przeprowadzonej na nim lobotomii. Przypomnimy, usunięto duży obszar jego mózgu. Leczenie złagodziło epilepsję, ale także pozostawiło u pacjenta H.M. głęboki deficyt pamięci. Chociaż potrafił odtworzyć wiele szczegółów ze swego życia przed operacją, nie pamiętał niczego po niej. To niesamowite, ale zapominał o wszystkim już po kilku minutach. Dla Molaisona "każdy dzień był nowy, w całym sensie tego słowa", napisała Brenda Milner, psycholog, która najpierw dokładnie go przebadała. I tak przez pozostałe 55 lat życia stał się pacjentem H.M., "okazem" dla pokoleń psychologów badających szczegóły utraty przez niego pamięci oraz zagadką dla neuronaukowców analizujących rolę, jaką odgrywa obszar mózgu, usunięty przez neurochirurga. To hipokamp, zakrzywiona struktura w głębi mózgu, nazwana tak z powodu podobieństwa do konika morskiego. Na temat H.M. napisano setki prac naukowych, powstały liczne powieści i filmy . Wydano też pamiętniki uczestników eksperymentu, w tym Suzanne Corkin, psycholog, która zazdrośnie strzegła tożsamości H.M. przez ponad cztery dekady, aż do jego śmierci w 2008 roku. Od momentu opublikowania szczegółów operacji i jej skutków, historia słynnego pacjenta weszła do podręczników psychologii. A może powinna zostać upamiętniona na kartach książek o symptomach psychopatologii u samych lekarzy?

Mózg człowieka krojony jak ciepły kalafior

Jak czytamy w recenzji z książki Luke’a Dittricha zamieszczonej w brytyjskim "Guardianie", lata 50. ubiegłego wieku były okresem wielkiego rozkwitu psychochirurgii. Lekarze w tych czasach byli przekonani, że usunięcie dużych płatów czołowych, które odróżniają ludzki mózg od organów innych naczelnych, czyli nawet naszych najbliższych "krewnych", może złagodzić ból istnienia i przeklęte dolegliwości związane z lękiem, depresją, a nawet objawy schizofrenii. Nie mówiąc już usunięciu ze świadomości politycznie niebezpiecznych myśli. Ekstrawaganccy psychochirurdzy w USA i Europie rywalizowali w technikach wnikania w nasz najważniejszy narząd, by poprzez ingerencję zmieniać go i odmieniać jego właścicieli. Dr Scoville specjalizował się w otwieraniu czaszki i krojeniu nerwowych połączeń, jakby przecinał blok sera. Jego rywal, William Freeman, dokonał penetracji mózgu przez oczodół - pewnego razu ponoć działał symultanicznie, na dwóch świadomych pacjentach jednocześnie. W Wielkiej Brytanii głównym konkurentem Scoville’a był William Sargant, który twierdził, że cierpiące na depresję gospodynie domowe po poddaniu lobotomii będą mogły nadal doskonale wykonywać swoje codzienne obowiązki, ale z większą radością. Pamiętamy literacki i filmowy obraz tej patologicznej pseudo-medycyny uprawianej w szpitalach psychiatrycznych: "Lot nad kukułczym gniazdem" ("One Flew Over the Cuckoo's Nest") Kena Keseya, powieść sfilmowaną przez Miloša Formana z genialnymi rolami Jacka Nicholsona - jako udającego wariata Randle’a Patricka McMurphy’ego, Louise Fletcher - jako demonicznej, zimnej jak chirurgicznej skalpel siostry Mildred Ratched, oraz Williama Sampsona kreującego charyzmatyczną postać milczącego wodza Bromdena.     

Jednak nie tylko na Zachodzie rzecz jasna szalała lobotomiczna paranoja. Nam - mieszkańcom komunistycznego wówczas Wschodu - nie trzeba przypominać o słynnych i niesławnych sowieckich "psychuszkach" czyli, jak to eufemistycznie określano w totalitarnej nowomowie, "szpitalach psychiatrycznych specjalnego rodzaju" ("психиатрическая больница специального типа"). Izolowanych i poddawanych okrutnemu traktowaniu pacjentów- więźniów "leczono" ze stwierdzonej przez posłusznych psychiatrów "psychozy maniakalno-depresyjnej". Popularnie takie "przypadłości" nazywano "schizofrenią bezobjawową". Nic dziwnego, skoro sowieccy pseudoeksperci twierdzili oficjalnie, że "skłonność do walki o prawdę i sprawiedliwość cechuje najczęściej osobowości o strukturze paranoidalnej". Więc może i dziś wraca tamta psychoza?

Przypomnijmy, bo jeszcze nas nie zlobotomizowano, początek naszego artykułu. Dr Mitchell Joseph Valdés-Sosa, szef kubańskiego Centrum Neuronauki, który analizował amerykańskie wyniki badań na temat "hawańskiego syndromu" powiedział z przekąsem, że to wyraz "zimnowojennej paranoi". Bo żadnej "dźwiękowej broni" przeciw Amerykanom Kuba nie użyła.

A może to próba zagłuszenia echa groźnych dla mózgu sygnałów, płynących z nowej maszyny? Czyżby nad światem zagrożonym wojną zaczęło krążyć nowe widmo...widmo akustyczne?