"Kiedy 220 ludzi pędzi około 90 km/h, wszyscy balansujemy na granicy wielkiego ryzyka" - powiedział Sylwester Szmyd w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Polski kolarz uczestniczy w Giro d'Italia. Wczoraj na trasie trzeciego etapu zginął belgijski kolarz Wouter Weylandt.

Do wypadku doszło przy dużej prędkości podczas zjazdu na przełęczy Passo del Bocco. Weylandta zabrał śmigłowiec. Według włoskiego dziennika "Gazzetta dello Sport" kolarz stracił dużo krwi i nie odzyskał przytomności.

Pomimo natychmiastowej reanimacji nie można było nic zrobić. Wouter był nieprzytomny. Miał złamaną podstawę czaszki i uszkodzoną twarz. Po 40 minutach masażu serca musieliśmy przestać. Teraz staramy się zrekonstruować przebieg wydarzeń, aby ustalić jak doszło do tej tragedii - powiedział doktor Giovanni Tredici.

Belg jechał w grupce, do której traciłem kilkanaście sekund po wypadku. Leżał w kałuży krwi. Ten widok kazał mi się spodziewać najgorszego - opowiada Szmyd. Zdaniem Polaka, jest najwyższy czas, by rozpocząć dyskusję o bezpieczeństwie kolarzy.

Szczególnie w Giro organizatorzy idą na całość. Zjazdy na kolejnych etapach tegorocznego wyścigu prowadzą po szutrach nad przepaściami, w ogóle nie ma na nich barierek. Czasem mam wrażenie, że w oczach ludzi układających trasę nie jesteśmy ludźmi, ale zwierzyną, która w spektakularny sposób ma dotrzeć do mety. Oby tylko lała się krew - mówi Szmyd w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Takie rzeczy nie powinny się zdarzać. Moje myśli są teraz z jego rodziną. Ś.P. Wouter Weylandt - napisał na Twitterze brytyjski kolarz Mark Cavendish.

Zjazd był bardzo techniczny, a asfalt gładki. Nie potrafię ocenić, co wydarzyło się w trakcie wyścigu. Brakuje mi słów - powiedział klubowy kolega zmarłego sportowca Davide Vigano.

Dzisiaj straciliśmy wspaniałego kolegę. Nasze myśli są z rodziną i przyjaciółmi Woutera - taki wpis także na Twitterze zamieściła grupa Leopard-Trek.