Marcin Mięciel – były piłkarz Legii, PAOK-u Saloniki, czy Borussi Moenchengladbach - obchodzi dziś 40. urodziny. W rozmowie z RMF FM opowiedział o swoim zamiłowaniu do strzałów przewrotką a także pięknych i trudnych czasach w barwach Legii. „W reprezentacji Polski nigdy nie dostałem poważnej szansy” – mówi Mięciel i mimo upływu lat nie kryje niewielkiego rozczarowania.

Marcin Mięciel – były piłkarz Legii, PAOK-u Saloniki, czy Borussi Moenchengladbach - obchodzi dziś 40. urodziny. W rozmowie z RMF FM opowiedział o swoim zamiłowaniu do strzałów przewrotką a także pięknych i trudnych czasach w barwach Legii. „W reprezentacji Polski nigdy nie dostałem poważnej szansy” – mówi Mięciel i mimo upływu lat nie kryje niewielkiego rozczarowania.
Marcin Mięciel / Jakub Kaczmarczyk /PAP

Patryk Serwański: Dziś obchodzi pan 40. urodziny. Serial „Czterdziestolatek” ma pan rozpracowany? Bo Stefan Karwowski mocno różnił się od dzisiejszego mężczyzny wchodzącego w ten wiek…

Marcin Mięciel: Kiedyś w telewizji była tylko „jedynka” i „dwójka” więc miałem okazję obejrzeć ten serial. Zresztą niedawno widziałem też powtórkę. Teraz na każdych 40. urodzinach wykorzystujemy tytułową piosenkę: „Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień…” . Teraz przyszedł czas na mnie. Kiedyś myślałem, że człowiek w takim wieku jest już „stary”. A tak naprawdę nic się nie zmienia. Dobrze się czuję, mam rodzinę, pracę. Tylko w piłkę nie gram, ale w tym wieku kariery kontynuują tylko wyjątki. Teraz współpracuję z młodzieżą i spokojnie mogę dalej żyć.

Akurat w przypadku piłkarskiej kariery trudno mówić, że „czterdzieści lat minęło jak jeden dzień”.


Ostatnio myślałem o tym, jak szybko to tak naprawdę zleciało. Niedawno jeszcze grałem na podwórku, a mecze ligowe i reprezentację oglądałem w telewizji. A teraz co? Jestem kilka lat po zakończeniu kariery. To dobry czas na pewno podsumowanie, ale i na dalsze równie piękne życie.

„Załapał” się pan jeszcze na czasy, w których dzieciaki grały w piłkę na podwórkach i przynajmniej w Warszawie - co sam pamiętam - chciały być „Mięcielem”. Pan wcześniej też wcielał się w idola?


Każdy miał swój przydomek i swojego idola. Wtedy grało się na podwórku przez cały dzień. Od rana do wieczora. Były rozrywki między blokami, między szkołami. Jeśli chodzi o reprezentację, to każdy chciał być Bońkiem albo Latą. Później zaczęliśmy oglądać ligi zagraniczne. Ja wtedy chciałem być Hugo Sanchezem, bo strzelał z przewrotek, czego później zacząłem się uczyć. Oczywiście wołaliśmy do siebie „Boniek podaj”, „Sanchez, strzelaj”. Oprócz bycia Sanchezem miałem też przydomek Socrates, chyba ze względu na niezłą technikę podwórkową, bo ten prawdziwy Socrates był niesamowitym technikiem.

Teraz na podwórkach się nie gra. Mamy szkółki, akademie. Ale może brakuje tego podwórkowego grania, które przecież uczyło charakteru. Trzeba było samemu, bez trenera rozwiązywać konflikty. A tych przecież na podwórkach nie brakowało.

Przede wszystkim nie ma podwórek. Kiedyś przy każdym bloku był trawnik i bramki z kamieni. Przy moim bloku też zrobiliśmy boisku. Belki ukradliśmy z budowy, kolega przyniósł sieci rybackie. Mieliśmy więc bramkę z siatką i piękne boisko. Graliśmy po 10 godzin dziennie. Teraz sam mam szkółkę piłkarską i przychodzą do mnie dzieciaki, które nie mają koordynacji ruchowej. Kiedyś nie trzeba było tego uczyć. A my musimy to robić. Dzieci nie wiedzą, jak upadać, nie chodzą na WF, nie potrafią nawet biegać. Wtedy szkółka i zajęcia nawet 3 razy w tygodniu nie wyrównają tego. Dzieciaki nie mają też tej zaciętości, której uczyło podwórko. Te charaktery się kształtowały. Dziś dzieciakom brakuje nawet siły. Właśnie dlatego, że nawet jeśli chcą, to często nie mogą korzystać z podwórek.

Pamięta pan swoje początki w Legii? To była wtedy niesamowita grupa indywidualistów z charakterem. Bał się pan tych przenosin, czy jednak miał wielkie marzenia i oczekiwania?


Najpierw kupiła mnie Pogoń Konstancin. To był taki fikcyjny klub, który skupował młodych piłkarzy z myślą o Legii. Jak zobaczyłem na żywo Podbrożnego z Kowalczykiem w ataku, to pomyślałem, że ciężko będzie w tej Legii zaistnieć. Pół roku spędziłem w Hutniku Warszawa, a później trener Paweł Janas zabrał mnie na obóz. Rywalizacja była niesamowita. Z 20 zawodników ponad połowa wyjeżdżała na reprezentację. Naprawdę wiedziałem, że mam umiejętności, ale nie wierzyłem, że tak szybko uda mi się zadebiutować. W piłce trzeba też mieć szczęście. Ja je wtedy miałem. Wojtek Kowalczyk wyjechał do Betisu, zwolniło się miejsce w zespole, dostałem szansę i ją wykorzystałem.

Szczęścia zabrakło do Ligi Mistrzów. Kiedy Legia grała w fazie grupowej, był pan wypożyczony do ŁKS-u. Później podczas meczów z Panathinaikosem Ateny trener Janas nie dał panu szansy występu. Ten brak debiutu w Champions League gdzieś kłuje w serce?

Po moim pierwszym sezonie w Legii klub kupił dużo nowych zawodników. W sparingach prawie nie grałem, a chciałem się rozwijać. Szansą była oferta z ŁKS-u, gdzie miałem pewny plac. Dopiero w ćwierćfinale Ligi Mistrzów siedziałem na ławce rezerwowych. Później jednak wywalczyłem miejsce w składzie Legii i grałem już od dechy do dechy. To był plus, choć ta Liga Mistrzów jest takim niespełnionym marzeniem.

Grał pan w Legii, która była na ustach wszystkich w kraju. To była naprawdę drużyna pełna gwiazd, ale później wszystko się rozpadło. Odeszło z zespołu mnóstwo zawodników. Mówiło się o tym, że trener Jabłoński nie ma kim grać i że Legii grozić będzie nawet spadek z ligi. Jednak stworzyliście bardzo fajny zespół i radziliście sobie o wiele lepiej niż przewidywali eksperci.

Wtedy Janusz Romanowski wycofał się z Legii, pozabierał wszystkich zawodników. Chciałem też zabrać mnie, Piotrka Mosóra czy Jacka Bednarza. Przyszło jednak Daewoo. Nowy sponsor obiecywał nowy stadion i to też spowodowało, że zostaliśmy. Nie było jednak transferów i mieliśmy w zespole 12-13 zawodników do gry. Niektórzy z nich rozegrali wtedy sezon życia. Przed sezonem mówiło się o tym, że spadniemy - a do końca sezonu walczyliśmy o tytuł. Wtedy mieliśmy atmosferę, byliśmy blisko siebie. Spotykaliśmy się wspólnie z rodzinami po meczach. Przełomem był mecz z Rakowem. Kiedyś wiadomo – robiliśmy z nimi, co chcieliśmy. Tym razem to oni prowadzili i Jacek Zieliński strzelił bramkę w ostatniej minucie. Jaka wtedy była w drużynie radość! To nas podbudowało na cały sezon.

Zostały jakieś przyjaźnie z tamtego okresu?

Niektórzy z zawodników z tamtych lat przyjadą na moją 40-stkę: Piotrek Mosór, Jacek Bednarz, Bartek Karwan, Igor Kozioł.

Trzeba przyznać, że do stadionu Legii nie miał pan szczęścia. Jednym z takich chyba najgorszych wspomnień był tamten przegrany 2:3 mecz z Widzewem. Chyba wszyscy pamiętają. Prowadziliście 2:0, a potem Widzew w kila minut zrobił coś niesamowitego. Pana wtedy już na boisku nie było, bo przy stanie 2:1 dla was wszedł za pana chyba Jacek Kacprzak.

Z nieba do piekła… Do tego dołożyła się kontuzja sędziego. To była dłuższa przerwa, która nas totalnie zdekoncentrowała. Kiedy siedziałem już na ławce rezerwowych i czekałem na koniec meczu to nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Nawet po sezonie na wakacjach byliśmy z kolegami na wspólnym wyjeździe, ale cały czas to w nas siedziało. Mam kasetę z tamtym spotkaniem, ale do dziś nie obejrzałem. Coś takiego nie zdarza się co dzień. Myślę, że gdyby nie ta kontuzja sędziego dowieźlibyśmy prowadzenie. Nie doszłoby do tego rozprężenia, ale trudno gdybać. Tamtej dzień to chyba moje najgorsze wspomnienie z całej kariery.

Żeby przejść do kolejnego nieudanego wieczoru przy Łazienkowskiej muszę przenieść się do Bełchatowa. Pański debiut w reprezentacji, mecz z Cyprem i gol z przewrotki. Młody Marcin Mięciel myślał wtedy, że złapał pana Boga za nogi?

To był mój dobry czas. Grałem dużo w reprezentacji młodzieżowej. Wcześniej Henryk Apostel powołał mnie awaryjnie do kadry A. Antoni Piechniczek powoływał mnie już regularnie i dał mi szansę debiutu. Trener zawsze mnie pytał, czy chcę zostać a dorosłej reprezentacji na meczu, czy jednak zagrać w młodzieżówce. To był mecz z Macedonią. Zagrałem w młodzieżówce i złamałem nogę po zderzeniu z moim kolegą Danielem Dubickim. Wtedy złamanie nogi to był poważny kłopot: gips na pół roku, później rehabilitacja. Byłem na zgrupowaniach może z 10 razy, ale w reprezentacji zagrałem tylko 5 razy. Nigdy nie dostałem poważnej szansy. Wchodziłem na 15-20 minut. Dziennikarze chcieli powołania dla Mięciela, bo strzelałem bramki i chyba trenerzy dlatego zapraszali mnie na powołania, a potem już grania nie było.

I dochodzimy do jedynego meczu o stawkę, który rozegrał pan w reprezentacji. Na stadionie Legii za kadencji Zbigniewa Bońka przegraliśmy 0:1 z Łotwą, a pan wszedł na boisko bodajże na ostatnie pół godziny. Później choćby w Grecji grał pan świetnie strzelał bramki, ale występów w kadrze już w eliminacjach nie było.

Po meczu z Łotwą trzy dni później graliśmy z Nową Zelandią. Wszedłem na całą drugą połowę, zagrałem nieźle i liczyłem na kolejne szanse. Boniek już mnie jednak nie powołał. To są takie małe rozgoryczenia. Teraz zawodnicy dostają szansę, jeśli są powołani do reprezentacji. Ja miałem dobre okresy w klubach, ale w reprezentacji nie pozwolono mi zaistnieć.

W Grecji grał pan naprawdę świetnie. W barwach PAOK-u tych bramek było naprawdę dużo, a ma pan jakąś swoją gradację najlepszych sezonów?

Nigdy nie byłem jakimś wielkim strzelcem, ale strzeliłem ponad 100 bramek w rozgrywkach ligowych. W Grecji był taki sezon, w którym rywalizowałem z Rivaldo o tytuł króla strzelców. W ogóle w Grecji świetnie się czułem. Dla Legii też tych bramek było sporo. Dlatego uważam, że po tych dobrych sezonach zasłużyłem na więcej, jeśli chodzi o reprezentację. Byłem wtedy w naprawdę dobrej formie.

A lepiej się panu żyło w Niemczech czy Grecji?

Jeśli chodzi o życie, to zdecydowanie lepiej w Grecji. Do dziś wracam do tego kraju dość regularnie. W Niemczech wiadomo: stadiony, liga. Grałem w Bundeslidze, potem na pięć lat trafiłem do Grecji, ale choć żyło mi się tam świetnie, to kiedy pojawiła się oferta powrotu do Niemiec, to z niej skorzystałem. Nie odmawia się wyjazdu do Bundesligi. Choć liga grecka jest naprawdę mocna. Są tam gwiazdy światowego formatu. Jest tylko duża różnica organizacyjna. 2-3 kluby to europejski poziom. Reszta nie. Zawsze na wszystko trzeba czekać, ale w Grecji trzeba się tego po prostu nauczyć.

Po tych latach spędzonych zagranicą wrócił pan do Ekstraklasy. Widział pan różnicę? Teraz też głosy są podzielone – jedni mówią, że liga jest słabsza. Inni, że pojawiły się u nas takie postaci jak Danijel Ljuboja, który kiedyś by do Polski nie przyjechał. Są u nas reprezentanci Węgier, Finlandii.

Nie da się tego porównać. Odzwierciedleniem jedynym są europejskie puchary. Legia i Widzew zagrały w Lidze Mistrzów i dobrze sobie radziły, ale grali tam wtedy reprezentanci Polski. Teraz tego nie ma. Teraz jest lepsza otoczka, stadiony. I to musi zachęcić do przyjazdu piłkarzy pokroju Ljuboi. Muszę w klubach powstać kominy płacowe, bo ściągać gwiazdy, które przyciągną kibiców. Za moich czasów w Grecji w Olympiakosie grali Rivaldo Ze Elias, Karembeu. Teraz szuka się w tym klubie podobnych rozwiązań. Muszą się w Ekstraklasie pojawiać piłkarze z tego najwyższego poziomu. Na Ljuboję przychodziło na Legię kilka tysięcy osób. Czekało się na jego sztuczki, na to co wymyśli. Nie zgodzę się z prezesami Legii i Lecha, że nie będzie kominów płacowych. Muszą być. To podniesie ranking ligi. Dziś piłkarz szukający  klubu na koniec kariery wybierze Olympiakos a nie Polskę, bo jej nie znają. A warunki mamy tak samo dobre albo lepsze. Musimy sprowadzać takich piłkarzy. To pozwoli podnieść poziom całej ligi i może doczekamy się w końcu znów Ligi Mistrzów.

Wróćmy jeszcze do lat 90. Grał pan w ŁKS-ie, w Legii rywalizował z Widzewem. Teraz piłka w Łodzi niemal upadła. Szkoda?


Na pewno. Szczególnie ze względów kibicowskich. Widzew i ŁKS mają świetnych kibiców. Derby Łodzi w Ekstraklasie na pewno by się przydały. Taka rywalizacja jak w meczach Legii z Widzewem też jest lidze potrzebna. Teraz zostały mecze Lecha z Legią. Miejsca z wieloma kibicami potrzebują piłki, ale brakuje pieniędzy. Bez tego nie da się stworzyć Ekstraklasy. Myślę jednak, że za jakiś czas do Łodzi wróci wielka piłka, bo ma ją tam kto oglądać. ŁKS zbudował już jedną nową trybunę, Widzew też buduje stadion i to musi wrócić. Szkoda tych klubów, rzeczywiście.

Muszę jeszcze spytać o ten charakterystyczny plaster, który nosił pan na nosie.

Każdy z nas chciał podwyższać swoje umiejętności. Szukaliśmy różnych rzeczy. W końcu przyszły plastry. Słyszałem, że kolarze używając ich mają więcej siły. To pewnie była siła psychiki, bo niektórym z nas to pomagało na początku. Przyszły jednak słabsze momenty i okazało się, że plaster jednak nie pomagał i się go zdjęło. Wyszło na to, że był to pic. Wtedy były „szare czasy”. Taki plaster, żel we włosach, opaska na ręku  - to dodawało kolorytu. Nie wszystkim się to podobało. Ludzie narzekali, że gwiazdorzę, a mi się to podobało. Dziś jest to już na porządku dziennym.

Teraz też jest pan blisko piłki.

Już pod koniec kariery szykowałem się do tego co będzie później. Starałem się przygotować psychicznie, bo słyszałem, jakie kłopoty mieli moi koledzy. Zbigniew Boniek powiedział kiedyś, że piłkarz po karierze powinien 2-3 lata odpocząć, ale uważam, że to zły pomysł. Trzeba dać sobie maksymalnie miesiąc, dwa i ruszyć do roboty. Inaczej ludzie zapominają nazwisko i jest ciężej. Ja miałem plan B – robiłem kursy trenerskie. Teraz prowadzę szkółkę z Maćkiem Bykowskim, pomagam też menedżerowi Jarkowi Kołakowskiemu. Szkółka świetnie się rozwija. Jestem tam codziennie. Chcę dać nie tylko swoje nazwisko, ale na bieżąco przekazywać wiedzę. Mam nadzieję, że wychowam jakiegoś reprezentanta Polski. Nasi zawodnicy coraz lepiej grają w piłkę. Niebawem jedziemy na turniej na przykład do Krakowa, czyli miasta RMF.

Urodziny w tym gorącym, przedświątecznym okresie to pewnie dość trudna sprawa?

Święta oczywiście celebrujemy normalnie w rodzinnym gronie, ale o imprezę urodzinową zawsze było ciężko. Dwa dni do Świąt – wszyscy są zabiegani albo wyjeżdżają w rodzinne strony. Dlatego imprezę zaplanowałem na styczeń. Goście są już zaproszeni. Wszyscy zdążą odpocząć po Świętach i mam nadzieję, że będzie naprawdę dobra zabawa.