Wygrał etap Tour de France, seryjnie zdobywał medale Mistrzostw Polski w jeździe indywidualnej na czas. Przez lata w kolarskim peletonie pomagał w odnoszeniu sukcesów największym gwiazdom. Maciej Bodnar, który 10 dni temu ogłosił zakończenie kariery, odwiedził studio RMF FM by powspominać i opowiedzieć o najważniejszych kolarskich wydarzeniach swojego życia.

Maciej Bodnar spędził w zawodowym peletonie kilkanaście lat. Jeździł w barwach takich grup jak Liquigas, Tinkoff-Saxo czy Bora-Hansgrohe pomagając największym gwiazdom peletonu. To była jego główna rola. Pomocnik tzw. "gregario". Zawodnik, który miał wspierać podczas wyścigów lidera swojej drużyny. Oprócz tego Bodnar był specjalistą od jazdy indywidualnej na czas. Mistrzem Polski w tej specjalności był aż ośmiokrotnie. Jak mówi decyzja o zakończeniu kariery pojawiła się już jakiś czas temu.

Ostatnie dwa miesiące były decydujące. Zastanawiałem się czy kontynuować czy zakończyć ten epizod. Wszystko dojrzało w ostatnim miesiącu. Wypunktowałem sobie wszystkie za i przeciw. Za było bardzo mało punktów. Emocji wielkich nie miałem, bo tydzień przed ogłoszeniem decyzji poinformowałem całą rodzinę. Natomiast gdy wrzucałem komunikat na media społecznościowe to pojawiła się łezka na kilka sekund, może minutę. Wiedziałem, że to ten definitywny koniec. Szybko poczułem jednak ulgę. To była bardzo dojrzała decyzja - ocenił w rozmowie z RMF FM emerytowany już kolarz.

Bodnar to jeden z czterech polskich kolarzy, który może pochwalić się wygraniem etapu Tour de France. Na krótkiej liście są także Michał Kwiatkowski, Rafał Majka i Zenon Jaskuła. Bodnar w 2017 roku wygrał jazdę indywidualną na czas z metą w Marsylii. Wyprzedził o... dwie sekundy Kwiatkowskiego. Dziesięć dni wcześniej walczył o etapowy sukces na etapie z metą w Pau. Peleton dogonił go wtedy 400 metrów przed metą. Zwycięstwo w Marsylii miało więc szczególny smak.

Ten etap to były wielkie emocje. Czułem się wtedy świetnie. Dzień wcześniej był długi etap i już wtedy czułem, że coś dobrego może się wydarzyć. Zostawałem jako pierwszy pod górkę, bo wiedziałem, że sobie dojdę do peletonu. Nie chciałem eksploatować organizmu. Cały etap przejechałem spokojnie, nie wychylałem się. Oszczędzałem energię na czasówkę. Mieliśmy długi transfer po etapie, późno dojechaliśmy do hotelu. Każdy detal był dopracowany. Od rana rozgrzewka. Byłem przecież gdzieś pod koniec klasyfikacji generalnej, więc startowałem dość wcześnie. Zrobiliśmy cały rekonesans. Trener policzył wszystkie waty. Pomyliliśmy się tylko o 1, a na całej trasie wykręciłem ich chyba 440. Nie zamieniłbym tego zwycięstwa na inny etap Tour de France. Przecież zawsze byłem czasowcem. To jest moja kolebka. Choć oczywiście chciałbym mieć wygrany ten etap w Pau. Może zamieniłbym kilka medali mistrzostw Polski na medal mistrzostw świata - podkreśla Bodnar.

A czy długa, kolarska kariera zmieniła go jako człowieka?

Pewnie moi bliscy mogliby coś o tym powiedzieć. Natomiast sygnały, które do mnie docierają to chyba nie. Natomiast kolarstwo... zastanawiałem się nad tym... nigdy mnie nie złamało jako człowieka. Miałem przecież sporo kontuzji. Trzy razy ten sam obojczyk. Połamana szczęka. Prawie zęby straciłem. Po kontuzjach wracałem naprawdę silniejszy. Rok 2016. To wtedy złamałem szczękę. Wróciłem na rower i na igrzyskach w Rio zająłem szóste miejsce, a na mistrzostwach świata w Katarze byłem czwarty. To wszystko do dziś mnie motywuje, że trudne momenty można przezwyciężyć - mówi Bodnar.

Zwraca też uwagę na zmiany zachodzące w światowym peletonie. Ta zhierarchizowana kiedyś grupa obecnie nie wygląda już tak jak kilkanaście lat temu.

Jest duża zmiana. Jeśli chodzi o respekt wśród kolarzy w ciągu ostatnich 4-5 lat nastąpiła ogromna zmiana w tych niepisanych regułach. Kiedyś jechałeś na przykład za Cancellarą. Chciałeś przejść obok lewą stroną. Myślisz - nie no, Cancellara, mało miejsca. Zaraz da mi z łokcia, albo coś powie. Teraz reguł w peletonie jest coraz mniej. Każdy jest bardziej skupiony na sobie. Hierarchia, która kiedyś istniała teraz zanika - opowiada Bodnar.

A jak wspomina największych kolarzy, którym pomagał i z którymi współpracował? Lista robi wrażenie. Są na niej Ivan Basso, Vincenzo Nibali, Alberto Contador czy Peter Sagan.

Każdy z nich kompletnie inny. Ivan Basso straszny profesjonalista. Fajny kumpel, ale taki sfokusowany. Z Vincenzo Nibalim jeździłem przez 5 lat. Często byliśmy razem w pokoju. To jest gość, który wygrał trzy wielkie toury. Kiedyś na Sardynii zanim przyszły te wielkie sukcesy zastanawiałem się czemu nie śpi tylko siedzi w komputerze. Poprosiłem, żeby zgasił komputer, było późno. Nakrył się pościelą i dalej oglądał. Spytał czy tak jest ok. Bardzo wyluzowany gość, wychillowany. Przed wyścigiem czeka na niego jakiś dziennikarz, a on gra w gierkę i musi skończyć. To wszystko pomagało mu w karierze. Łatwo było mu wyciszyć się wyścigach. Podrapał się i zaraz zasypiał. Super talent, ale też taka sympatyczna, luźna osoba. Alberto Contador to z kolei jeden z największych talentów pod względem wydolności. Widziałem go na treningach. Osiągałem bardzo dużo, ale myślę, że mógł jeszcze więcej. Z Peterem Saganem jeździłem najdłużej - aż 14 lat. Nigdy nie usłyszałem od niego słowa krytyki. Był takim liderem, który nas rozumiał i wiedział, że dajemy z siebie 100 procent. W peletonie z Peterem rozumieliśmy się bez słów. Przejeździliśmy razem całą jego zawodową karierę. Z nim zawsze było wesoło - wspomina Bodnar.



Opracowanie: