Mieszkaniec Parchowa na Pomorzu stracił cierpliwość. Do urzędu gminy przyniósł wiadro z fekaliami. Wszystko przez wybijającą na jego podwórku studzienkę kanalizacyjną - donosi portal Głosu Pomorza.

Bożena i Jan Mrukowie od 2006 roku walczą z niesprawną kanalizacją. Posesję notorycznie zalewają fekalia. Na miejscu kilka razy interweniowali gminni robotnicy, ale usterki nie udało się usunąć. Jak opisuje GP24.pl w poniedziałek pan Jan stracił cierpliwość. Zebrał nieczystości, odchody, papier toaletowy i wszystko, co wyleciało z kanalizacji i pojechał do urzędu gminy w Parchowie.

Chciałem się podzielić tym zapachem, tym widokiem, tym co moje dzieci muszą widzieć i czuć cały czas. Chciałem się z gminą tym podzielić. Myślę, że teraz będziemy razem z tym żyć - tak powody swojej wizyty pan Jan tłumaczył dziennikarzom.

Wójta jednak nie zastał. Zostawił więc wiaderko z fekaliami na podłodze w gabinecie wójta. Podległy wójtowi urzędnik wyniósł je z pomieszczenia.

Pytany przez dziennikarkę Głosu Pomorza o tę sytuację wójt Parchowa Andrzej Dołębski, powiedział, że jest mu przykro, a "awarie się zdarzają i będą się zdarzać".

Urzędnicy i pracownicy gminy nie są winni. Kanalizacja zapchała się, wynika to z nieumiejętnego i nieodpowiedzialnego korzystania z sieci. Kanalizacja to nie śmietnik, niestety nasi mieszkańcy wrzucają wszystko: podpaski, tampony i wiele innych przedmiotów, które tam nie powinny trafi. Pechem państwa Mruk jest to, że studzienka kanalizacyjna, która znajduje się na ich posesji jest najniżej położoną. Piłka, którą zamontowaliśmy powinna zapobiec wybijaniu ścieków, ale stało się jak się stało - mówił Andrzej Dołębski.

Dodał, że problemy państwa Mruk niedługo się skończą, bo gmina ogłasza wkrótce przetarg na modernizację sieci kanalizacyjnej i przepompowni, a studzienka na podwórku mieszkańców zostanie zlikwidowana.