Co najmniej 142 osoby zginęły, a 351 zostało rannych w trzech samobójczych zamachach bombowych na dwa meczety w stolicy Jemenu, Sanie - podało jemeńskie ministerstwo zdrowia, na które powołuje się agencja AFP. Do ataków przyznało się Państwo Islamskie w Jemenie.

Doniesienia na temat liczby ofiar śmiertelnych i rannych napływające z różnych źródeł są sprzeczne. Według źródeł medycznych, które cytuje agencja Reutera, ofiar śmiertelnych jest 126, a rannych 260. Z kolei według szyickiej telewizji, zginęło 137 osób, a około 350 jest rannych. Bezsprzeczne jest natomiast to, że był to jeden z najkrwawszych ataków w ostatnim czasie w stolicy Jemenu.

Do zamachów doszło podczas południowych modłów. W centrum Sany znajdują się meczety, w których modlą się głównie szyici (szyitami są członkowie ugrupowania Huti, kontrolującego stolicę i duże obszary na północy kraju).

W internecie do przeprowadzenia ataku przyznała się dżihadystyczna organizacja zbrojna Państwo Islamskie (ISIS), która opanowała w ciągu ostatnich miesięcy znaczne obszary Iraku i Syrii. Komunikat podpisała filia Państwa Islamskiego w Jemenie. Islamiści zagrozili również serią kolejnych ataków na Huti.

Biały Dom oświadczył tymczasem, że nie ma wskazań, iż zamachy przeprowadziła jemeńska komórka ISIS. Rzecznik Białego Domu Josh Earnest poinformował, że amerykańskie władze sprawdzają, czy ISIS ma struktury dowódcze, które byłyby w stanie koordynować taki atak. Podkreślił również, że Państwo Islamskie często bierze na siebie odpowiedzialność za przeprowadzenie zamachów z czysto propagandowych pobudek. Wciąż jednak - jak zastrzegł - atak pokazuje, że każdy w regionie, włącznie z muzułmanami, stoi w obliczu zagrożenia ze strony tej organizacji. Złożone z sunnickich fundamentalistów ISIS uważa bowiem szyitów za heretyków, którzy za odstępstwo od wiary zasługują na śmierć.

Zamachy w Sanie - jak zauważa Reuters - nastąpiły w czasie, gdy drugi dzień z rzędu niezidentyfikowane samoloty ostrzeliwały pałac prezydencki w Adenie na południu kraju. Dwie maszyny, które zrzuciły bomby na teren, na którym m.in. znajduje się rezydencja prezydenta, ostrzelano z broni przeciwlotniczej. Źródła prezydenckie podały, że szefowi państwa nic się nie stało.

Do czwartkowego ataku na pałac doszło po tym, jak siły lojalne wobec prezydenta Abd ar-Raba Mansura al-Hadiego zdobyły obóz, w którym zabarykadował się zbuntowany generał Abdel-Hafez al-Sakkaf. Wojskowy nie chciał się podporządkować wydanemu przez Hadiego rozkazowi, by przekazał kontrolę nad siłami bezpieczeństwa w Adenie innemu dowódcy.

Prezydent Hadi oskarżył o atak na pałac przeciwników politycznych, którym zarzucił chęć przeprowadzenia przewrotu wojskowego. Wydarzenia te wydają się być kolejnym przejawem walki o władzę między Hadim a kontrolującym stolicę państwa szyickim ugrupowaniem Huti, które jest sprzymierzone z poprzednim prezydentem Alim Abd Allahem Salahem. Obecna dezorganizacja aparatu państwowego w liczącym 25 milionów mieszkańców Jemenie jest spuścizną po jego wieloletnich dyktatorskich rządach, czemu w 2011 roku kres położyła społeczna rewolta.

(edbie)