Francja, która jako pierwsza zaatakowała oddziały Kadafiego, ma jeszcze dziś wysłać w rejon Libii lotniskowiec "Charles de Gaulle". Ma to ułatwić działania francuskich samolotów bojowych, które nie będą musiały po każdej akcji wracać do baz w kraju. Te oddalone są o blisko półtora tysiąca kilometrów.

Zobacz również:

  • Radość i łzy. Namiętność i zdrada. W czwartek telewizyjna Dwójka wyemituje jubileuszowy, setny odcinek "Barw szczęścia"! Jak zwykle pełen emocji... Co tym razem spotka serialowych bohaterów? więcej

Wielu francuskich ekspertów obawiało się, że bez interwencji zbrojnej na lądzie, która została wykluczona przez ONZ, nie uda się pokonać Kadafiego. Przedstawiciele francuskiego MSZ i ministerstwa obrony sugerują, że interwencja lądowa nie jest konieczna, bo role sił lądowych koalicji spełniają oddziały libijskiej opozycji. Chodzi o to, by bombardowania z powietrza maksymalnie osłabiły reżim Kadafiego i umożliwiły obalenie go przez rebeliantów. Dlatego Francja pozostaje z tymi ostatnimi w ciągłym kontakcie - w celu koordynacji działań.

Według stacji telewizyjnej LCI w oblężonym przez siły Kadafiego mieście Bengazi, które jest bastionem libijskiej opozycji, znajdują się francuskie służby specjalne, które pospiesznie szkolą powstańców, pomagają im zorganizować obronę miasta i jednocześnie naprowadzają francuskie samoloty bojowe na cele, które należy zbombardować.