W latach 70. i 80. słynny jelcz wielokrotnie wyruszał w Himalaje i Karakorum na wyprawy polskich himalaistów. Teraz, po długiej przerwie, znów może dotrzeć do Nepalu. Jesienią przyszłego roku gotową już repliką wyprawowej ciężarówki trasę liczącą ponad 10000 kilometrów chcą pokonać pasjonaci z Jeleniej Góry. "To jeżdżący pomnik złotej ery polskiego himalaizmu" - mówi RMF FM pomysłodawca projektu Maciej Pietrowicz, którego ojciec w 1979 roku wziął udział w jeleniogórskiej wyprawie na Annapurnę Południową (7219 m). "Chciałbym poczuć emocje podobne do tych, które wtedy mu towarzyszyły" - dodaje. Przyszłoroczny wyjazd może być też szczególnym sposobem uczczenia 40. rocznicy pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest, dokonanego przez Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego. "Chcielibyśmy przy okazji zrobić również coś dobrego, pomóc lokalnej społeczności i zawieźć tam podarunki 5 lat po tragicznym trzęsieniu ziemi" - wyjaśnia Pietrowicz w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.

Michał Rodak: Stoimy obok waszego jelcza. To oczywiście replika wyprawowej ciężarówki, która w dawnych czasach jeździła w Himalaje, ale sam jelcz jest oryginalny?

Maciej Pietrowicz: Tak, jest to oryginalny jelcz. Pojechaliśmy nim z Jeleniej Góry specjalnie na festiwal górski do Lądka-Zdroju i tam mieliśmy jego inaugurację. Dojechał tam bez żadnych problemów technicznych. Auto jest zaadaptowane na styl himalajski. Mamy tu oczywiście kabinę kierowcy koloru kości słoniowej, zrobioną dosłownie w stylu większości ciężarówek, które brały udział w wyprawach w latach 70. i 80. Nad tą kabiną jest charakterystyczny bagażnik -  "burubuhajka". "Burubahajr" to afgański okrzyk, życzenie powodzenia, a w tym bagażniku - podczas wyjazdów - nasi himalaiści spali. Jest też plandeka z napisem "Himalaya Expedition" i wiele innych, drobniejszych rzeczy, które charakteryzują ten samochód.

Nie chcemy się utożsamiać konkretnie z jedną wyprawą, nie chcemy faworyzować żadnej z nich. Celem fundacji "Pietrowicz Śladami Uczestników" jest propagowanie historii polskiego himalaizmu. Chciałbym przypomnieć, że jelczem w ubiegłym wieku jeżdżono na kilkanaście ekspedycji, zaczynając już od 1971 roku. 1974 rok to popularna, bardzo duża wyprawa na Lhotse, gdzie kierowcą był Mirek Wiśniewski. Mieliśmy też ekspedycję na Broad Peak rok później, mieliśmy wyprawę na Mount Everest w 1980 roku, gdy Polacy zdobyli pierwszą górę ośmiotysięczną w zimie. Była też wyprawa na Himalczuli w 1985 roku... Z samej Jeleniej Góry ciężarówki wyjeżdżały trzy razy. Była między innymi Annapurna Południowa 1979.

Właśnie, mamy dwie rocznice, które wypadają akurat teraz, gdy wasz jelcz jest już gotowy. To Annapurna Południowa z 1979 roku, ale w przyszłym roku będziemy obchodzić 40. rocznicę zdobycia zimowego Everestu. Wtedy też chcecie wyruszyć w trasę.

Tak. Mogę powiedzieć, że od strony personalnej, sentymentalnej jestem powiązany z wyprawą na Annapurnę Południową. Brał w niej udział mój ojciec Jerzy Pietrowicz. Nie ukrywam, że chciałbym poczuć emocje podobne do tych, które towarzyszyły mu wtedy, podczas podróży jelczem przez Europę, Bliski Wschód i przez Azję aż do odległych Himalajów. To jest pierwszy jubileusz, który obchodzę osobiście w całym 2019 roku.

Jeśli chodzi o naszą ekspedycję planowaną na jesień przyszłego roku, mówimy o czymś niesamowitym. Nie wiem czy społeczeństwo jest świadome, że padły kiedyś słowa, że nie da się wejść na ośmiotysięcznik zimą, a nasi wspinacze zrobili to w 1980 roku i co więcej - weszli na najwyższą górę świata. Krzysztof Wielicki z Leszkiem Cichym zdobyli na wyprawie zimowej Mount Everest. To wejście otworzyło drogę ku innym szczytom ośmiotysięcznym o tej porze roku. Teraz do zdobycia pozostało już tylko K2.

Wychowałeś się na opowieściach o jeleniogórskiej wyprawie na Annapurnę Południową czy byłeś zbyt młody, by ojciec przekazał ci wszystkie szczegóły?

Nigdy nie miałem możliwości, by porozmawiać z ojcem na temat tej wyprawy. Zmarł, gdy miałem niecałe 8 lat. Poznałem tę historię od jego przyjaciół. Teraz, w tym roku, odkryłem też pewne zapisy z dziennika, które przez 40 lat leżały w naszym rodzinnym domu na strychu. To zapiski, które chciałbym opublikować i to zrealizuję, głównie dzięki zbiórce, którą zorganizowaliśmy. Zostanie to opisane na pewno w książce w 2020 roku.

Dowiedziałem się, że w zasadzie mój ojciec mógł z tej wyprawy nie powrócić. Złapał kontuzję, naderwał tak mocno ścięgno u nogi, że po prostu musiał zejść z wysokości 6000 metrów. W górę powędrowali natomiast kierownik wyprawy Jerzy Pietkiewicz oraz Julian Ryznar, którzy zostali uznani za zaginionych.

To była wyprawa, na której zginęło trzech wspinaczy. Dwie osoby weszły na szczyt - Krzysztof Wielicki i Kazimierz Śmieszko. Na symbolicznym cmentarzu w Kotle Łomniczki w Karkonoszach upamiętniono ofiary, ale historia tej ekspedycji jest bardzo mało znana. Tobie zależy na tym, by ją przybliżyć.

Tak, pochodzę z Jeleniej Góry. Jest to moje rodzinne miasto. Zależy mi na tym, żeby o nim było głośno, a kiedyś małemu, sudeckiemu klubowi wysokogórskiemu z Jeleniej Góry udało się zorganizować tak potężną wyprawę. Jej kierownik Jerzy Pietkiewicz naprawdę stawał na czele bardzo ważnego zadania.

Wspomniałeś o Kotle Łomniczki... Tak, jest tam tabliczka pamiątkowa upamiętniająca trzech wspinaczy - Józefa Koniaka, Jerzego Pietkiewicza i Juliana Ryznara. Mamy także tabliczkę pamiątkową zawiezioną przez nas w Himalaje w tym roku. Udało mi się namówić dzieci Józefa Koniaka, zabraliśmy najbliższych i pojechaliśmy do bazy pod Annapurnę Południową. Udało się to zrobić dzięki wsparciu uczestników tamtej wyprawy. Pomogły nam przede wszystkim wskazówki od Krzysztofa Wielickiego, od Romana Hryciowa, od Bogdana Dejnarowicza, od Ryszarda Włoszczowskiego. To nas tak zmotywowało, że odszukaliśmy bazę tamtej wyprawy i zamontowaliśmy tam tabliczkę pamiątkową.

Wracając do samego jelcza - czy on rzeczywiście będzie w stanie przejechać 10000 kilometrów i dojedzie na miejsce, aż do Nepalu?

Nie tylko przejedzie, ale jeszcze jesteśmy w 100 procentach pewni, że damy radę technicznie to auto naprawiać na naszej trasie. Nasz kierowca Arkadiusz Peryga przywrócił tę ciężarówkę do życia. Mamy bardzo długą listę części zamiennych, bazując na doświadczeniu kierowców dawnych wypraw. Rozmawialiśmy o tym z Mirkiem Wiśniewskim, Marianem Sajnogiem, Wiktorem Szczypką, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami. W ubiegłym wieku mieli oni do dyspozycji nowe fabrycznie jelcze. My mamy auto, które ma wiele lat, nie jest nowe. Cała instalacja pneumatyczna wymaga wymiany na nowszą technologię. Nasze opony dętkowe też nie dojadą, dlatego potrzebujemy wsparcia i prosimy o nie w zbiórkach na portalach społecznościowych. Mamy własną stronę internetową: jelczemwhimalaje.pl. Ogłaszamy się także na Facebooku jako "Śladami uczestników". Staramy się jak możemy zainteresować tym Polaków.

Nie jedziemy się tam wspinać, nie mamy sprzętu wspinaczkowego. Nie musimy zabierać tylu ton ekwipunku. Mamy przestrzeń. Chcielibyśmy więc przy okazji zrobić coś dobrego. Jedziemy do Nepalu i tam chcielibyśmy pomóc lokalnej społeczności. Fundacja "Pietrowicz Śladami Uczestników" ma w swoich celach również wsparcie edukacji. Chcielibyśmy wykorzystać tę przestrzeń, którą mamy na skrzyni załadunkowej i zawieźć tam po prostu podarunki w 5. rocznicę tragicznego trzęsienia ziemi.

Trasa przejazdu zostanie odtworzona na tyle, na ile to jest możliwe, biorąc pod uwagę kwestie bezpieczeństwa? Którędy dokładnie pojedziecie?

Tak, po wstępnej analizie trasa będzie przebiegać drogą lądową, za wyjątkiem Pakistanu. Europy się nie obawiamy. Obawiamy się tak naprawdę Pakistanu i Afganistanu. Po przejechaniu fragmentu Turcja - Iran chcemy więc dotrzeć na południe do portu Czabahar. Tam chcielibyśmy skorzystać z drogi morskiej, aby ten Pakistan ominąć i dotrzeć statkiem bezpośrednio do Bombaju. Dalsza trasa przebiega już prosto do Katmandu w Nepalu.

Byliśmy już w kontakcie z władzami Pakistanu, ale niestety sytuacja, która tam panuje sprawia, że może autostopem byłoby to możliwe, ale nie taką ciężarówką. Bylibyśmy - mówiąc wprost - zbyt widoczni i na celowniku. Bardzo często zapuszczają się na tereny pakistańskie różne jednostki wojskowe z Afganistanu. Nie chcielibyśmy stracić tej ciężarówki i życia. Podchodzimy do tego zdroworozsądkowo.

Na razie większość pieniędzy zainwestowanych w ten projekt to wasze środki zdobyte na odnowienie jelcza, ale na to, by ten wyjazd doszedł do skutku potrzebujecie więcej.

Ja nie chciałbym się na tym tak bardzo skupiać. Przyjaciel mojego ojca Krzysztof Czaplicki powiedział mi, że kiedyś na wyprawy wyjeżdżali z 20 dolarami w kieszeni. To mi dało taką moc do działania. Nie możemy patrzeć na wyprawę, która ma się odbyć w przyszłym roku na jesień z perspektywy, że nie mamy środków... Tak, nie mamy środków. Włożyliśmy bardzo dużo czasu i bardzo dużo własnych zasobów, żeby ta ciężarówka jeździła po Polsce. Staramy się przy okazji zrobić coś dobrego i ja po prostu wierzę, że znajdziemy partnera strategicznego, którego to zainteresuje i na tyle nas wesprze, że ta ekspedycja dojdzie do skutku.

****

"Już pokochałem tę ciężarówkę. Mogę powiedzieć, że jest to moje dziecko"