Grupa sześciu polskich himalaistów wróciła z Broad Peaku. Wybrali się tam, aby pochować zmarłego 10 lat temu Tomasza Kowalskiego. Ciało himalaisty przez dekadę spoczywało na grani. Wyjątkowa wyprawa była utrzymywana w tajemnicy.

To najlepsza rzecz, jaką zrobiliśmy w górach - mówił himalaista Rafał Fronia, który był pomysłodawcą tej wyprawy. Podczas dzisiejszej konferencji prasowej poinformowano o przebiegu misji, której celem było pochowanie ciała Tomasza Kowalskiego, który zginął podczas tragicznej wyprawy na Broad Peak w 2013 r.

19 lipca zeszłego roku stanąłem na szczycie Broad Peak. Kiedy wspinałem się granią szczytową, natknąłem się na ciało Tomka. Przez 10 lat i cztery miesiące ten chłopak siedział na grani - w dzień, w nocy. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie, co czuli jego bliscy - tłumaczył motywy wyprawy Rafał Fronia.

"Pochowajmy Tomka"

Po powrocie do Polski himalaista swoimi rozterkami podzielił się z innym wspinaczem - Piotrem Tomalą. Usłyszał wówczas od niego: To zróbmy to. Pochowajmy Tomka.

Szczegóły wyprawy w Karakorum uzgadniane były z rodziną Tomasza Kowalskiego. Wyjątkowa misja pod Broad Peak wyruszyła z Polski 17 czerwca 2023 r. Uczestniczyło w niej sześciu polskich himalaistów. Do Rafała Froni dołączyli Jarosław Gawrysiak, Grzegorz Borkowski, Marek Chmielarski, Krzysztof Stasiak i Marcin Kaczkan.

19 lipca wspinacze ze skomplikowanym ekwipunkiem, m.in. ze specjalnym sarkofagiem, dotarli do ciała Tomasza Kowalskiego i po wielogodzinnej akcji, prowadzonej w bardzo trudnych warunkach,  pochowali je w lodowej grocie.

Nigdy nie widziałem, żeby któryś z tych twardych chłopaków po zejściu z moreny szczytowej płakał jak dziecko - podsumował wyprawę Rafał Fronia.

Dziękuję wam bardzo, chłopcy - zwrócił się do himalaistów uczestniczący w dzisiejszej konferencji Marek Kowalski, ojciec Tomasza.

Tragedia polskich himalaistów na Broad Peak

5 marca 2013 r. czteroosobowy zespół działający w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015 stanął na szczycie Broad Peaku. Było to pierwsze zimowe wejście na ten ośmiotysięcznik. Ataku dokonali Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski, Adam Bielecki i Artur Małek. Dwaj pierwsi nie zdołali wrócić do obozu. 8 marca 2013 r. uznano ich za zmarłych.

Pięć miesięcy później Jacek Berbeka (brat Macieja) i Jacek Jawień udali się w Karakorum w poszukiwaniu ciał himalaistów. Po kilkugodzinnej akcji, w fatalnych warunkach, udało im się odnaleźć ciało Tomasza Kowalskiego i pochować je w ustronnym miejscu na wysokości niemal 8 tys. m.

Ciała Macieja Berbeki dotąd nie odnaleziono. Prawdopodobnie spoczywa w szczelinie poniżej szczytu Broad Peak.

Raport po śmierci Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego

W sierpniu 2013 r. opublikowano oficjalny raport Polskiego Związku Alpinizmu w sprawie tragedii na Broad Peaku.

Stwierdzono w nim, że wyprawa została dobrze przygotowana, a "uchybienia i błędy pojawiły się podczas ataku szczytowego". Krytycznie oceniono m.in. zachowanie Adama Bieleckiego i Artura Małka. "Złamali zasady etyki i praktyki alpinistycznej" - napisano w dokumencie. Za jedną z głównych przyczyn tragedii uznano rozdzielenie się czteroosobowego zespołu na grani szczytowej.

Zdaniem zespołu, który przygotował raport, Bielecki i Małek złamali zasady etyki i praktyki alpinistycznej oraz regułę PHZ mówiącą o utrzymywaniu kontaktu wzrokowego z członkami ekipy. Jak stwierdzili wspinacze, w swoim mniemaniu działali w sytuacji zagrożenia własnego życia. Autorzy raportu ich opinii jednak nie podzielili. Równolegle z wymienionymi błędami, przyznali jednak, że "nie ma dostatecznych przesłanek, by prognozować jaki byłby przebieg wydarzeń, gdyby zespół atakujący szczyt pozostał spójny".

W stosunku do tez oraz ustaleń raportu pojawiło się wiele zastrzeżeń. Bardzo krytycznie na ten temat wypowiedział się m.in. Jacek Berbeka.

W trzy tygodnie po opublikowaniu raportu komisji badającej tragiczną zimowa wyprawę na ten ośmiotysięcznik, Jacek Berbeka zdecydował się przekazać fakty, które nie znalazły się w raporcie. Według Berbeki, Kowalski mógł zginąć dlatego, że miał uszkodzone i własnoręcznie przerobione raki, które spadły mu z nogi.

Jacek Berbeka mówił: (...) Zarówno ja, jak i Jacek zdziwiliśmy się, delikatnie mówiąc, jak zobaczyliśmy raki Tomka. Ja nie wierzyłem, po prostu nie wierzyłem, w to, co widzę. Tomek miał dwa modele raków połączonych ze sobą. To był stary Grivel, a  z tyłu... najpierw myślałem, że to są stare Campy, które miały kompletnie, ale to całkowicie starte zęby. Okazało się, że to są raki do skialpinizmu, aluminiowe. Te raki miały całkowicie starty tył. (...) Z tyłu autentycznie wszystkie zęby starte, łącznik wymieniony, ale góra połączona dwójką czy trójką "repa" z butem. Ten rak wisiał mu na lewej nodze, po prostu mu spadł. Ponownie już mu spadł i to spowodowało, że Tomek się zatrzymał. Nie mógł już iść dalej. Był w pionie, w takim kominku kilkumetrowym i ten rak spadł mu, niestety, właśnie w tym miejscu. (...) Oczywiście, jak mu spadł rak, to nie był w stanie się ruszać. Tym bardziej, że był w pionie, wisiał i nie miał możliwości już zejść.