Z małym niedosytem opuszczał londyński Stadion Olimpijski młociarz Szymon Ziółkowski (OŚ AZS Poznań), który w finale z wynikiem 77,10 m zajął siódme miejsce. Jak przyznał żartobliwie po konkursie, "szału nie było" i czuje niedosyt.

Jak pan ocenia swój start na piątych już igrzyskach olimpijskich?

Szymon Ziółkowski: Szału nie było - tak można najkrócej podsumować. Cieszę się, że wszedłem do kolejnego finału olimpijskiego. Medale nie były w sumie daleko, ale jak dla mnie - za daleko. Na pewno jest niedosyt po tym występie. No cóż, nie zawsze się wygrywa.

W miarę upływu konkursu rzucał pan coraz dalej i była nadzieja, że w końcu dogoni pan rywali.

Niestety, nie utrzymałem tej tendencji i tak jak nasza giełda, zanotowałem duży spadek na zamknięcie. Niestety, konkurs też ciągnął się w nieskończoność, co zaczynało być irytujące. Trwał blisko dwie godziny, to jak na 12 zawodników bardzo długo.

Przed konkursem narzekał pan na ból pleców.

Plecy bolały, ale starość nie radość. Gorąca kąpiel w wannie i powinno być dobrze.

To nie pan, a Paweł Fajdek był wymieniany w gronie kandydatów do medalu. Tymczasem zabrakło go w finale.

Można mieć najlepsze wyniki w trakcie sezonu, ale trzeba to jeszcze rzucić na tych najważniejszych zawodach. Cieszę się, że utarłem nosa młodemu. Wielu zawodników wystartowało w eliminacjach z rezultatami lepszymi ode mnie, ale też ich zabrakło w finale. Te tabele wynikowe o niczym nie świadczą, najważniejsza jest dyspozycja dnia na docelowej imprezie.

Na podium stanęli Krisztian Pars, Primoz Kozmus i Koji Murofushi. Można powiedzieć, że stara gwardia nie rdzewieje. Szkoda, że w tym gronie zabrakło pana.

O przepraszam, jednego przeskoczyłem - Niccolę Vizzoniego. Koji z kolei się wyłamał. Przed konkursem pytał się, czy oddam głos na niego w wyborach do komisji zawodniczej MKOl-u. Powiedziałem mu, że jak mi zleje tyłek, to nie będę głosował. Ale nie będę taki... Krisztian wygrał jak najbardziej zasłużenie, był najlepszy na mistrzostwa Europy w Helsinkach i cały czas utrzymywał wysoką formę.

Myśli pan o kolejnym starcie na igrzyskach w Rio de Janeiro?

Rio... ładne miasto. Byłem tak już kiedyś. Na pewno nie zamierzam zawieszać butów na kołku, nie zamierzam się poddawać. W przyszłym roku mamy mistrzostwa świata w Moskwie, to będzie moja docelowa impreza. Do Rio jeszcze cztery lata, trzeba dotrwać, z roku na rok może być coraz ciężej. Niczego nie wykluczam. W eliminacjach startował Ukrainiec Oleksandr Dryhol, który ma 46 lat. To ja przy nim jestem junior młodszy.

W Londynie tylko zwycięzca przekroczył 80 metrów, czy to oznacza, że kontrole dopingowe są coraz bardziej skrupulatne i niezawodne?

Poziom wyników rzutu młotem nie jest wprost proporcjonalny do kontroli antydopingowych. To jest efekt tego, że brakuje młodych zawodników. Jakby popatrzeć na nasz finał, to jest praktycznie ten sam "sos" od lat kilkunastu, wymieniają się tylko poszczególne nazwiska. Ten trzon pozostał. Jak my umrzemy, to w ogóle będzie słabo.

Zostaje pan jeszcze w Londynie?

Zostaję i będę kibicował naszym zawodnikom - Anicie Włodarczyk, Piotrkowi Małachowskiemu. Myślę, że w sumie stać nas na trzy medale, ale nie będzie łatwo. Konkurs rzutu dyskiem kobiet pokazał, że można rzucać tutaj daleko. Żałuję, że zabrakło w nim Żanety Glanc, bo wyniki osiągane pozwalały mieć nadzieje na występ w finale.