Szef sił powietrznych będzie się tłumaczył przed sejmową komisją obrony, co się dzieje wokół załogi rządowego Jaka - dowiedział się reporter RMF FM. Chodzi o maszynę, która wylądowała w Smoleńsku 10 kwietnia. Sytuacja jest zagadkowa. Mimo że dowództwo sił powietrznych złożyło zawiadomienie do prokuratury, zarzucając załodze złamanie procedur, piloci nadal latają.

Taki rozdźwięk pomiędzy szefostwem pułku specjalnego a dowództwem sił powietrznych powstał dlatego, że mimo ustaleń komisji badającej incydenty lotnicze w dowództwie sił powietrznych, której efektem było doniesienie do prokuratury, szef specpułku płk Mirosław Jemielniak chce poczekać na decyzję śledczych. Nie możemy zanim ktokolwiek orzeknie o ich winie ich pożegnać. To by było naprawdę niezgodne z zasadami - mówi.

Jemielniak dodaje, że nie zakończyło się wewnętrzne postępowanie dyscyplinarne w 36. pułku. Po drugie, po katastrofie smoleńskiej wszyscy piloci w pułku, także piloci Jaka-40, przeszli dodatkowe szkolenia z procedur i oceny ryzyka podejmowanych decyzji. Jak sugeruje pułkownik, piloci Jaka mają być przestrogą dla innych. Moi koledzy lotnicy doskonale to wiedzą, że jeżeli teraz ktoś próbowałby lądować poniżej minimum, gdyby ktoś chciał zejść na przysłowiowy metr poniżej minimum, on nie miałby już pracy w lotnictwie sił zbrojnych - dodaje.

Jedyna kara jak spotkała załogę Jaka to odsunięcie od wykonywania lotów o statusie "head", czyli z prezydentem, premierem, marszałkami Sejmu i Senatu na pokładzie.