Załodze prezydenckiego tupolewa zabrakło 40 metrów. Gdyby samolot leciał nieco wyżej, piloci mieliby szansę przerwać lądowanie i ponownie wzbić się w powietrze - uważa Tomasz Tuchołka, wiceprezes firmy ATM, producenta czarnej skrzynki zamontowanej w Tu-154M. Tuchołka brał udział w odczytywaniu zapisów rejestratora.

Do pierwszego zetknięcia samolotu z drzewami doszło około 800 od krawędzi pasa startowego. Biorąc pod uwagę, że tupolew podchodzi do lądowania z prędkością 280-300 km/h, pilotom zabrakło 10 sekund do wylądowania - mówi Tomasz Tuchołka w rozmowie z reporterem RMF FM Mariuszem Piekarskim. Przyjmijmy 800 metrów to jest 10 sekund. Oznacza to, że przy prędkości opadania 4 m/s, mamy 40 metrów - wyjaśnia.

Wyliczyć jednak się nie da, dlaczego piloci znaleźli się tak nisko tak blisko lotnisko. Znaczenie mogło mieć ukształtowanie terenu i fakt, że na linii podejścia do lądowania jest głęboki na 50 metrów wąwóz - zauważa Tuchołka. Samolot opadał z prędkością 4 m/s, a teren się nagle wznosił z prędkością 5 m/s. To niewątpliwie też miało znaczenie - podkreśla.

Pilotom nie pomogły także turboodrzutowe silniki tupolewa. Na przejście do pełnej mocy piloci potrzebowaliby kolejnych 10 sekund. Zabrakło więc i czasu, i metrów.