„Gdybyśmy przekroczyli 55 procent, oznaczałoby to, że rząd w ciągu 2 lat musi wyraźnie zacisnąć pasa. Nie moglibyśmy wtedy liczyć na obniżki podatków VAT” – mówi Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Citi Handlowy. W zeszłym roku krajowy dług publiczny zmniejszył się z 53,5 procenta PKB do 52,7 procenta. To pierwszy spadek zadłużenia sektora publicznego od 2007 roku.

Krzysztof Berenda: Ministerstwo finansów podało, że w zeszłym roku dług publiczny, pierwszy raz od dawien dawna, dokładnie od 2007 roku, spadł w stosunku do PKB, z 53,5 procent do 52,7 procent. Są powody do zadowolenia, do optymizmu?

Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Citi Handlowy: Są powody do takiego umiarkowanego optymizmu. Natomiast wciąż jesteśmy dosyć blisko poziomu 55 procent, więc mimo że nie spodziewamy się złamania tego poziomu to jednak wciąż jesteśmy zbyt blisko.

Jeżeli mógłby pan wyjaśnić te 55 procent, to jest zapisane w ustawach, niektóre progi są zapisane w konstytucji. Jeżeli przekroczymy, ten dług by się zwiększył, to co by to oznaczało dla każdego z nas?

Gdybyśmy przekroczyli 55 procent, gdyby dług okazał się wyższy od tego poziomu, oznaczałoby to, że rząd w ciągu dwóch lat musi wyraźnie zacisnąć pasa. Nie moglibyśmy wtedy liczyć na obniżki podatków VAT. Wręcz przeciwnie - VAT prawdopodobnie poszedłby w górę. Oznaczałoby to niższe wydatki, wyższe podatki dla przeciętnego Polaka.

Wróćmy do tych danych, które dzisiaj były publikowane, bo te 52,7 procent długu publicznego w stosunku do PKB wyglądają ładnie, ale jeżeli popatrzymy już na liczby bezwzględne to mamy 840 miliardów złotych, to jest kolosalna liczba, to mamy się czego obawiać?

Liczba na pewno jest kolosalna, natomiast też trzeba pamiętać, że nasza gospodarka rośnie i nasze PKB jest zdecydowanie wyższe niż jeszcze kilka lat temu, więc nasza zdolność do obsługi takiego zadłużenia wyraźnie rośnie. W porównaniu z innymi gospodarkami europejskimi - chociaż oczywiście to nie jest grupa, do której chcielibyśmy się porównywać - wciąż ten poziom wygląda bardzo korzystnie.

To postarajmy się tak jak najprościej o tym powiedzieć. Gdybyśmy chcieli spłacić dług - czysto hipotetycznie, wiem, że to jest niemożliwe - gdyby każdy z nas miał wyłożyć pensję, trzeba byłoby kilkanaście pensji wyłożyć całkowicie, żeby cały naród spłacił dług publiczny. Według pana to jest w ogóle możliwe?

Oczywiście mamy to szczęście, że nie musimy spłacać długu w ciągu jednego dnia, czy w ciągu jednego roku. To jest rozłożone na kilkadziesiąt najbliższych lat, a tak naprawdę założenie jest takie, że dług będzie rolowany i w pełni nigdy go nie spłacimy. To może być z jednej strony niepokojące, ale z drugiej strony myślę, że dla większości słuchaczy to jest naturalne, że posiadając debet na rachunku można go utrzymywać, regularnie go obsługiwać i świat od tego się nie kończy. Ważne jest żeby te pieniądze, które pochodzą z wykreowanego długu wykorzystywać w sensowny sposób.

Niedaleko tutaj koło nas, w centrum, jest zegar długu publicznego. Człowiek, który go postawił, czyli profesor Leszek Balcerowicz cały czas mówi, że ten dług publiczny jest  pętlą u szyi naszej gospodarki. Z kolei minister finansów Jacek Rostowski mówi, że zagrożenie minęło. Panu jest bliżej do której z tych stron?

Myślę, że prawda jest pośrodku. Dług publiczny i przez to wyższe podatki, to jest pewne ograniczenie dla naszej gospodarki, natomiast nie nazwałbym tego pętlą na szyi. O ile jeszcze 2-3 lata temu mogliśmy się bardzo obawiać poziomu długu publicznego, to w tym momencie wydaje się, że Polska ma tutaj dużo większą przestrzeń do działania, dużą większą elastyczność.

Wróćmy do porównania. Jak się porównujemy z Grecją, z Hiszpanią, z Włochami, z tymi krajami, które są w kryzysie, to nasz dług publiczny jest stosunkowo mały. Czy to trochę nie uśpi naszej ostrożności?

To byłby bardzo niepokojący scenariusz. Przez dobrych kilka lat rzeczywiście niski poziom długu publicznego usypiał naszą czujność i przez to zbliżył się do poziomu 55 procent. Natomiast w tym momencie wydaje mi się, że to ryzyko jest już mniejsze, ponieważ jesteśmy tak blisko takiej twardej ściany, która nas ogranicza, że już dalej nie możemy się ruszyć.