Polskie macki chińskiej triady. Jak dowiedzieli się reporterzy śledczy RMF FM - Sun Yee On - największa organizacja przestępcza w Chinach miała w naszym kraju ludzi, którzy zajmowali się przemytem narkotyków na wielką skalę. Środki odurzające z Europy Zachodniej przez Polskę trafiały głównie do Australii. Osoby te organizowały też przemyt do Polski transportów kokainy z Kolumbii. Chodzi o setki kilogramów tego narkotyku.

W śledztwie przewija się m.in. nazwisko Tse Chi-Lop. To urodzony w Chinach Kanadyjczyk, najbardziej poszukiwany człowiek w Azji, domniemany szef syndykatu Sam Gor. Odpowiada on za przemyt narkotyków wartości kilkudziesięciu miliardów dolarów. Tylko w ciągu roku.

Według śledczych Tse Chi-Lop, to "ta sama liga" co El Chapo - słynny meksykański boss narkotykowy, czy Pablo Escobar - zwany królem kokainy.



Polski wątek sprawy


Informacje w sprawie polskiego wątku tej międzynarodowej afery przemytniczej Centralne Biuro Śledcze Policji z Bielska-Białej uzyskało od policji australijskiej. Tamtejsze organy ścigania prowadziły postępowanie w sprawie syndykatu zajmującego się importem z Europy do Australii substancji psychotropowych.

Na tej podstawie Śląski Wydział Zamiejscowy Prokuratury Krajowej wszczął śledztwo. Ustalono, że w zorganizowanej grupie na terenie Śląska działali Igor D., Tomasz N., oraz Czesław M. W sprawie pojawia się również obywatel Czech Zbigniew M., oraz nieustalone jak na razie osoby działające w Wielkiej Brytanii, Holandii, a także w Chinach, m.in. w Hongkongu i Makao. Ich pseudonimy to Old Guy, Old Belgium Guy, Jack Sparrow, czy Dandi.

Łącznikiem polskich członków grupy z mocodawcami z Chin miał być Tomasz N. To on miał dostawać szczegółowe informacje na temat dostawców środków odurzających. Igor D. odpowiadał - jak twierdzą śledczy - za logistykę - wynajmował firmy, magazyny, organizował transport i wymyślał sposoby na przemyt znacznych ilości narkotyków.

Z kolei techniczne sprawy związane m.in. z ukryciem przemyconych substancji w Czechach i na Śląska zlecano Zbigniewowi M.

Początek: Trefny płyn do naczyń

Październik 2014 rok. 23-letni wówczas Igor D. oraz 29-letni Tomasz N. spędzają wakacje na Filipinach. Tam zapada decyzja o współpracy w handlu narkotykami. Obaj mężczyźni ustalają szczegóły zakupu i transportu do Europy ponad 1000 litrów Safrolu - prekursora służącego do produkcji MDMA, czyli ekstazy. Substancja z Laosu przez Wietnam, a dalej statkiem do Włoch miała trafić do Czech. Stamtąd planowano przewieźć ją do Holandii. W Laosie Safrol wlano do 5-litrowych butelek z oznaczonych jako płyn do mycia naczyń. Pojemniki umieszczono w transporcie, który przewoził prawdziwy środek myjący. 

Polacy cały czas mieli kontakt z rezydującym w Hongkongu mężczyzną o pseudonimie Old Guy. Półprodukt trafił najpierw do magazynów na północy Czech. Potem został przetransportowany do garaży w Katowicach i Zawierciu. W trakcie śledztwa to tam funkcjonariusze odnaleźli substancję.

Patent na aluminiowe rurki

Przemyt do Holandii nie udał się, ale Chińczycy zaproponowali Polakom udział w dostawach MDMA z Europy do Australii. 60 kilogramów substancji w dwumetrowej drewnianej skrzyni, wiosną 2015 roku dotarło z Holandii do Czech w transporcie części samochodowych. Grupa szukała metody na bezpieczne przesłanie towaru do Australii, gdzie znaleziono odbiorcę.

Towar został ukryty w aluminiowych rurkach. Wykorzystany ołów miał uniemożliwić prześwietlenie kontrabandy przez celników. Rurki zrobione w Tychach i napełnione MDMA w transporcie legalnego aluminium z Włoch popłynęły do Australii. Narkotyki odebrali ludzie związani z Chińczykami o pseudonimach Old Guy, Old Belgium Guy i Jack Sparrow. To był pierwszy poważny zarobek Igora D. i Tomasza N. Za udany przemyt dostali ćwierć miliona euro.

Australijska wpadka

Pierwszy sukces sprawił, że Chińczycy zaproponowali kolejny przerzut MDMA z Holandii do Australii - tym razem chodziło już o pół tony substancji. Ponownie skorzystano z metody aluminiowych rurek. Zostały wypełnione środkami odurzającymi i popłynęły do Australii. Dotarły tam w październiku 2016 roku. Wtedy zaczęły się problemy. Z interesu wycofała się firma, która miała odebrać aluminium. Poszukiwano kolejnej spółki.

W Polsce wpadł współpracujący z grupą Czech Zbigniew M. W Australii nie było zaufanej osoby, by otworzyć przesyłkę. Tomasz N. w Hongkongu i Makau spotkał się przedstawicielami szefostwa syndykatu. Ustalono nowe miejsce odbioru pół tony narkotyków. W tym czasie jednak australijska policja prowadząca akcję "Ingenika" namierzyła i przejęła kontrabandę. Zatrzymała też dwóch Chińczyków.

Pięć dolarów

Wiosną 2016 roku "Jack Sparrow", przedstawiciel chińskiej mafii, zlecił Igorowi D. i Tomaszowi N. zorganizowanie przemytu do Australii pół tony kokainy z Ameryki Południowej. Polacy odpowiadali za logistykę. W Brazylii w Rio de Janeiro wynajęli magazyn. W Sao Paulo poznali córkę plantatora kawy. Zamierzali podjąć współprace z producentem, żeby razem z kawą przemycać narkotyki.

Igor D. spotkał się też z osobami, które miały dostarczyć kokainę. Ostatecznie stanęło na tym, że będzie to 300 kilogramów. Przed spotkaniem Polak uwiarygodnił się przedstawiając banknot o nominale 5 dolarów z Hongkongu. Kontrahenci znali numery banknotu. Zapewnili, że narkotyki są gotowe do przewiezienia do magazynu. Po kilku dniach jednak kontakt z potencjalnymi dostawcami urwał się.

300 tysięcy euro łapówki

Sprawa przemytu kokainy nie została zakończona. Igor D. szukał w Ameryce Południowej dostawcy 150 kilogramów narkotyków. Miały trafić do Gdańska. W czerwcu 2018 roku wyleciał do Kolumbii. Najpierw w Bogocie spotkał się z ludźmi, którzy mieli dostęp do kokainy. Potem szukał dostawcy w Medellin, a następnie pojechał do Cartageny. Ostatecznie narkotyki znalazł w Ekwadorze. Ruszyły one transportem drogą morską.

W Polsce Igor D. - według śledczych - znalazł człowieka, który miał załatwić bezproblemowe oclenie kontenera i odebranie go z portu. Mężczyzna miał znajomą, która pracowała w Urzędzie Celnym w Gdańsku. Za pomoc mężczyzny Igor D. miał zaoferować 300 tysięcy euro, zaliczka wynosiła 5 procent.

Ostateczna wpadka

Koniec sierpnia 2018 roku. Igor D. jedzie na spotkanie z człowiekiem, który miał odebrać 150 kilogramów kokainy ze statku płynącego do Gdańska. Okazuje się, że opisanego kontenera nie ma. Wyładowano go w niemieckim Bremerhaven. Mężczyzna stara się ustalić, jakie są losy transportu. 30 sierpnia w restauracji podczas spotkania z mężczyzną, który miał odebrać kontrabandę ze statku, zostaje zatrzymany przez policjantów.

Oskarżenie

Śląski Wydział Zamiejscowy Prokuratury Krajowej zakończył śledztwo w tej sprawie. Akt oskarżenia trafił już do sądu. Prokuratorzy chcą, by Igor D. odpowiedział za dwanaście  zarzutów, Tomasz N. - za sześć. Czesław M. usłyszał trzy zarzuty. Jak dowiedzieli się reporterzy RMF FM, w toku postępowania nie udało się dokładnie ustalić danych personalnych osoby, która kierowała grupą przestępczą.

Podczas śledztwa skierowano jednak do Kanady wniosek o udzielenie międzynarodowej pomocy prawnej, której celem ma być potwierdzenie personaliów osoby wskazanej jako Tse Chi-Lop. 

"El Chapo Azji". Kim jest Tse Chi Lop?

Baron narkotykowy Tse Chi Lop jest obecnie najbardziej poszukiwanym przestępcą na świecie. Urodzony w Chinach Kanadyjczyk kieruje azjatyckim syndykatem. Jak do tej pory jest nieuchwytny. Jako ochroniarzy zatrudnia tajskich kick bokserów, lata tylko prywatnymi odrzutowcami, co nie przeszkadza mu wydać miliony euro w ciągu jednego wieczora w kasynie.

Współpracuje z innymi mafiami w regionie: japońską Yakuzą, gangami motocyklowymi w Australii i grupami przestępczymi w Azji Południowej.

Przypuszcza się, że w 2018 roku kierowany przez niego syndykat zarobił co najmniej 8 miliardów dolarów, ale są tacy, którzy twierdzą, że może to być nawet 17 miliardów dolarów.

Tse jest ścigany przez 20 agencji Azji, Ameryki Północnej oraz Europy. Operacji nadano kryptonim Kungur.

Opracowanie: