Druga co do wielkości kolonia pingwinów cesarskich praktycznie zniknęła po tym, jak zawalił się pod nimi lód i utonęły tysiące piskląt. Dorosłe osobniki musiały także zmienić miejsce bytowania.

Autorzy artykułu w "Antarctic Science" przyglądali się kolonii na lodowcu na Morzu Weddella. Szacowano, że każdego roku od 14 do 23 tysięcy par pingwinów cesarskich się tam rozmnażało. To 8,5 proc. całkowitej populacji tych ptaków.

Od 2016 roku jednak zauważono, że pingwinów jest coraz mniej. To pierwszy raz, kiedy widzimy taką sytuację w populacji cesarskich - napisał jeden z autorów pracy Peter Fretwell w mailu do dziennika USA Today. Zdarzają się przerwy w rozmnażaniu, jednak nie trzy lata z rzędu - zaznacza. Inny autor Phil Trathan mówi, że czegoś takiego nie zaobserwowano od 60 lat.

Pingwiny cesarskie potrzebują lodu, by móc się rozmnażać, a następnie - by wychowywać pisklęta. Proces opierzania się trwa do grudnia. Wiele jednak wskazuje, że pokrywa nie wytrzymała ciężaru kolonii (jeden pingwin może ważyć nawet 40 kilogramów) i w październiku 2016 roku załamał się. Młodym, nieopierzonym pisklętom nie udało się przeżyć.

Dorosłe ptaki, które przeżyły, przeniosły się do innej kolonii, której populacja urosła z 1300 par lęgowych do ponad 14 tysięcy. Los pozostałych osobników nie jest jednak znany.

To co możemy przewidzieć to to, że przez następne dekady Antarktyda ociepli się i podobny los czeka wiele kolonii pingwinów cesarskich - zaznaczył Phil Trathan.