Do wielotysięcznych protestów doszło w stolicy Macedonii Północnej - Skopje. Część pracowników szpitala publicznego miała kraść leki na raka i sprzedawać je na czarnym rynku - podała macedońska agencja MIA.

Słychać było okrzyki: "mordercy", "mafia", "dymisja", "nie ma sprawiedliwości, nie ma pokoju", a także "sprawiedliwość dla ofiar". 

Protestujący żądali dymisji ministra zdrowia oraz kierownictwa szpitala.

Wśród protestujących było kilka osób, które twierdziły, że ich bliscy zmarli po podaniu placebo zamiast właściwej chemioterapii. 

"Moja mama miała raka piersi i jej stan pogorszył się tydzień po przyjęciu na oddział" - powiedział jeden z protestujących. "Niestety, nie przeżyła" - dodał.

Rząd i urzędnicy szpitala zapewniali, że pacjenci chorzy na raka nie są zagrożeni. Sprawą zajęła się prokuratura. 

Premier Dymitar Kowaczewski powiedział, że "rozumie złość i oburzenie narodu", dodał jednak, że "nie należy obwiniać całego państwowego systemu opieki zdrowotnej".

W maju macedońska policja aresztowała pielęgniarkę, która wynosiła ze szpitala leki przeciwnowotworowe. Funkcjonariusze przeszukali budynek oraz domy dwóch pracowników szpitala, konfiskując dokumenty, komputery i dyski z danymi. 

Prezydent Macedonii Płn. Stewo Pendarowski wyraził w poniedziałek nadzieję, że śledztwo doprowadzi do "odpowiedniego ukarania" osób zamieszanych w sprawę. Dodał, że państwowy system opieki zdrowotnej zawiódł opinię publiczną. "Najwyższy czas, aby system potwierdził, że potrafimy stawić czoła poważnym formom przestępczości zorganizowanej i korupcji oraz położyć kres kulturze bezkarności za poważne naruszenia prawa" - zaznaczył w komunikacie opublikowanym przez prezydent.