Pewna kobieta została zaatakowana przez niedźwiedzia w chwili, gdy korzystała z toalety nad jeziorem Chilkat na Alasce. "Podskoczyłam z krzykiem" – opowiada o swojej przygodzie, która mogła skończyć się tragicznie. Zwierzę zdołało zranić ją w… pupę.
Shannon biwakowała nad jeziorem Chilkat na Alasce w towarzystwie brata Erika i jego dziewczyny.
Kiedy poszła za potrzebą do wychodka, została zaatakowana przez niedźwiedzia. Jej krzyk usłyszał brat, pobiegł zobaczyć, co się dzieje.
"Nadal tam stała ze spuszczonymi spodniami. Spytałem: co cię ugryzło? Co to było?" - opowiadał później. Był przekonany, że mogła to być wiewiórka albo fretka, w każdym razie jakieś niewielkie zwierzę.
Czarny, wystający z dziury wychodka łeb nie pozostawiał jednak żadnych wątpliwości - to był niedźwiedź.
Shannon miała ranę na pupie. Jak sama mówi, nie jest pewna czy od zębów, czy pazura drapieżnika.
"Usiadłam na toalecie i od razu coś mnie ugryzło w pupę" - powiedziała agencji Associated Press.
Cała trójka biwakowiczów uciekła do jurty, zamknęli się w niej i postanowili przeczekać do świtu.
Niedźwiedzia zapewne zwabiły do obozowiska zapachy pieczonych nad ogniskiem kiełbasek.
Odciski jego potężnych łap były wokół paleniska i całego obozowiska.