Brytyjski parlament w specjalnym trybie obraduje o ulicznych burdach. Nadzwyczajne posiedzenie Izby Gmin rozpoczęło się o 12.30 w Londynie. Dopiero minionej nocy policja zatrzymała falę bandytyzmu w miastach. Nie było grabieży i podpaleń, jednak sytuacja na Wyspach wciąż jest bardzo napięta. A Brytyjczycy zastanawiają się, jak mogło dojść do tych zamieszek.

Przyczyny są złożone: załamanie rodzinnych wartości, brak dyscypliny w szkołach, a także polityka rządu, który w ferworze budżetowych cięć likwiduje służby pomagające młodym ludziom trzymać się z dala od ulic. Można się spodziewać, że premier Cameron będzie musiał w parlamencie odpowiedzieć na kłopotliwe pytania, m.in. dlaczego wprowadza cięcia w policji w czasie, gdy każdy funkcjonariusz jest na wagę złota. Odwołania tych decyzji domaga się od niego burmistrz Londynu, Boris Johnson.

Plądrujący sklepy młodociani bandyci nie mogą liczyć na pobłażliwość wymiaru sprawiedliwości. Kilkuset z nich już otrzymało wyroki.

Ale jak podkreślają obserwatorzy, przyczyn zamieszek należy szukać głębiej. Premier Cameron mówi otwarcie, że część brytyjskiego społeczeństwa jest chora. Chora na agresję i zarażona brakiem perspektyw na przyszłość - dopowiadają socjologowie. Pytanie, jak szybko i w jaki sposób można to wyleczyć.