Kilkaset osób protestuje w mieście Aktau na zachodzie Kazachstanu. Sprzeciwiają się zwolnieniom ze spółek naftowych. W ciągu kilku dni w zamieszkach zginęło co najmniej 12 osób.

W maju zostałem zwolniony ze spółki naftowej KBM. Pracowałem tam 20 lat - powiedział jeden z protestujących Sarsekesz Bairbikow. Byłem spawaczem. W pracy straciłem oko - dodał 58-latek.

Bairbikow wyjaśnił, że protestujący żądają wycofania wojska z miasta Żanaozen. Prezydent Nursułtan Nazarbajew wprowadził tam ze skutkiem natychmiastowym 20-dniowy stan wyjątkowy oraz godzinę policyjną.

Do starć w Żanaozen doszło między zwolnionymi z firm naftowych pracownikami a specjalnymi oddziałami policji. Według władz, podczas zamieszek spłonęły trzy budynki, w tym siedziba lokalnych władz. Podpalono też siedzibę kompanii naftowej Uzenmunaigaz i hotel.

Z kolei wczoraj jedna osoba zginęła w miejscowości Szetpe. Grupa protestujących zatrzymała pociąg, którym jechało ok. 300 osób. 50 demonstrantów podpaliło lokomotywę, a następnie przeniosło się do Szetpe. Wybijali witryny sklepowe i rzucali w policję koktajlami Mołotowa.

Biorąc pod uwagę fakt, że chuligani stanowili zagrożenie dla życia i zdrowia obywateli i policjantów, siły bezpieczeństwa musiały użyć broni - napisano w oświadczeniu.

Setki pracowników spółek naftowych domagają się lepszych wynagrodzeń i warunków pracy od ponad sześciu miesięcy. W Kazachstanie, który od ponad 20 lat jest rządzony twardą ręką przez prezydenta Nazarbajewa, rzadko dochodzi do publicznych protestów.