Zachodni sojusznicy mają możliwość uderzenia w bazy talibów w Pakistanie - prezydent Afganistanu Hamid Karzaj i poddał w wątpliwość chęć do podjęcia takich działań.

Wojna z terroryzmem nie toczy się w afgańskich wioskach i domach (...), lecz w matecznikach; tam, skąd finansowany jest terroryzm oraz tam, gdzie szkoleni są terroryści, a miejsca te leżą poza Afganistanem - oświadczył Karzaj.

Inną kwestią jest, czy Afganistan jest w stanie sobie z tym poradzić, (...) ale taką możliwość mają nasi sojusznicy. Pytanie brzmi: "Dlaczego nie podejmują żadnych działań?" - mówił prezydent.

Wsparcie Islamabadu dla talibów wyszło na jaw wraz z opublikowaniem przez portal WikiLeaks oraz prasę dziesiątków tysięcy tajnych dokumentów dotyczących wojny w Afganistanie. Z materiałów tych wynika, że obecni i byli członkowie pakistańskiego wywiadu ISI aktywnie współpracowali z talibami w przygotowywaniu ataków w Afganistanie.

W pierwszej reakcji na przeciek afgańska Narodowa Rada Bezpieczeństwa napisała w komunikacie, że w ciągu dziewięcioletniej wojny zachodni sojusznicy zbyt łagodnie traktowali Pakistan.

Karzaj uznał za "nieodpowiedzialne" i "szokujące" ujawnienie w dokumentach nazwisk lub informacji, które mogą narazić na niebezpieczeństwo afgańskich informatorów.

Krytykując publikację, Pentagon oświadczył w niedzielę, że dokumenty mogą wystawiać na niebezpieczeństwo afgańskich informatorów i grożą osłabieniem pracy wywiadowczej w tym kraju.

Założyciel WikiLeaks Julian Assange zapewniał, że dokumenty były sprawdzane i tych, które zawierały nazwiska informatorów nie ujawniono.

Jednak "The Times" poinformował, że wystarczyły dwie godziny, by ustalić nazwiska kilkunastu Afgańczyków, podejrzanych o dostarczanie informacji amerykańskiej armii.