Setki chińskich strażaków i wolontariuszy gołymi rękoma i drewnianymi pałeczkami zgarniają do plastikowych worków ropę, która rozlała się do Morza Żółtego po wybuchu w porcie Dalian w ubiegłym tygodniu - donosi "Washington Post". Do eksplozji dwóch rurociągów doszło podczas wyładowywania ropy z libijskiego tankowca. Potężny pożar, który wówczas wybuchł, gaszono przez ponad 15 godzin.

Według władz, do Morza Żółtego przedostało się 1500 ton ropy. Powstała plama jest uważana za największą w historii Chin.

Używam małych drewnianych deseczek, by zebrać ropę do plastikowych worków na śmieci - relacjonuje prace przy usuwaniu ropy jeden z pracowników nadmorskiego kurortu w Dalian, z którym rozmawiał "Washington Post". Niektórzy z moich kolegów korzystają z pałeczek (...) To działa, bo ropa jest dość lepka. Czasami po prostu gołymi rękoma, by zebrać piasek pokryty ropą - dodaje Chińczyk.

Korzystamy z gumowych rękawic, łopatek, pałeczek i domowej roboty zgarniaczy - mówi z kolei przedstawicielka firmy turystycznej i dodaje, że ropa zaczęła być wyrzucana na plaże w poniedziałek i teraz sprzątają ją niemal wszyscy pracownicy jej firmy.

Do akcji oczyszczania zgłosiły się setki cywilów, ale utrudnia ją brak sprzętu. Do tej pory walka z plamą ropy kosztowała życie jednego ze strażaków, mężczyzna utonął.

Według właściciela rurociągu, China National Petroleum Corp., ropa nie wycieka już z uszkodzonych rur, jednak port Dalian pozostaje zamknięty. Robotnicy rozkładają na powierzchni plamy słomiane maty, ale ropa wciąż się rozprzestrzenia. Aktywiści z Greenpeace znaleźli jej ślady w zatokach w promieniu 10 km od Dalian, a nawet w Złotej Zatoce oddalonej o około 30 km.