Rosjanie zatrzymani pod Mińskiem, którzy rzekomo mieli planować zamieszki na Białorusi, mogą być powiązani z opozycyjnymi aktywistami Siarhiejem Cichanouskim i Mikołą Statkiewiczem - podała państwowa białoruska agencja BiełTA, powołując się na Komitet Śledczy Białorusi. Żona Cichanouskiego - Swiatłana - startuje w wyborach prezydenckich i jest uważana za główną kontrkandydatkę Alaksandra Łukaszenki.

Komunikat dotyczy głównie nowych zarzutów wobec Siarhieja Cichanouskiego. Opozycyjny bloger, odpowiedzialny za wypromowanie licznych akcji przeciwko obecnej władzy, w maju trafił do aresztu za rzekomą napaść na funkcjonariusza podczas pikiety w Grodnie. 

Jak podano w komunikacie Komitetu Śledczego, Cichanouskiemu postawiono kolejny zarzut “umyślnych czynów, których celem było podżeganie do wrogości społecznej, wzywania do aktów przemocy i agresji wobec funkcjonariuszy organów ścigania". Grozi mu za to do 12 lat więzienia.

Ponadto przeciwko Cichanouskiemu i Mikole Statkiewiczowi - opozycjoniście z białoruskiej centrolewicy - toczy się sprawa karna w związku z “przygotowaniami do masowych zamieszek". Komitet informując o oskarżeniu, powiązał opozycjonistów ze sprawą “wagnerowców" - 33 rosyjskich najemników, których zatrzymano w stolicy Białorusi.

W środę w Mińsku białoruskie służby poinformowały o zatrzymaniu 33 najemników z prywatnej firmy wojskowej, znanej jako "grupa Wagnera". To specjalna jednostka, którą działa w wielu strefach konfliktu, m.in. w Syrii lub Afryce. Zdaniem białoruskich śledczych, rosyjscy bojownicy chcieli zdestabilizować sytuację przed wyborami prezydenckimi. Ogółem na Białoruś miało ich przybyć ponad 200 - nie wiadomo, co się dzieje z resztą.

Siarhiej Cichanouski jest mężem Swiatłany Cichanouskiej, która jest uważana za głównego rywala rządzącego od 26 lat Białorusią Alaksandra Łukaszenki w zbliżających się wyborach prezydenckich, 9 sierpnia.

Co robili "wagnerowcy" na Białorusi

Według oficjalnych informacji podawanych przez białoruskie władze, najemnicy mieli zdestabilizować sytuację przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Nie wiadomo jednak, na czyje polecenie. 

Co istotne, na Białorusi rośnie sprzeciw wobec Alaksandra Łukaszenki. Na wiece opozycjonistów przychodzą tysiące osób, a władza wydaje się nie mieć na to odpowiedzi poza represjami. Prezydent sam jeszcze niedawno straszył, że protestujący mogą doprowadzić do "Majdanu", a sami demonstranci to często "zawodowi żołnierze, specjalnie szkoleni bandyci", którzy "zarabiają dużo pieniędzy na prowokacjach w innych krajach".

"Nowaja Gazieta" zauważa, że wśród zatrzymanych "wagnerowców" nie ma osób, które w korpusie najemników odpowiadają za prowokacje czy skomplikowane strategie o celach politycznych. Nie są to też żołnierze, którzy daliby radę w starciu z wyspecjalizowanymi służbami białoruskimi.

Według korespondenta wojennego Siemiona Pegowa, bojownicy nie mieli prowadzić żadnej operacji na Białorusi, ale byli w drodze np. do Afryki. Podróż na ten kontynent z Rosji jest obecnie utrudniona ze względu na pandemię koronawirusa. A Białoruś od 2013 roku była wykorzystywana przez najemników jako miejsce przerzutu do stref konfliktu.