Zawieszenie ośmiu buntowników, powołanie dwóch frakcji - a w odpowiedzi zapowiedź zwołania za dwa tygodnie Rady Krajowej Nowej Lewicy. Tak w skrócie można opisać polityczną burzę, która przetoczyła się w sobotę na lewicy.

Winna... klimatyzacja

Posiedzenie zarządu miało się rozpocząć w południe w siedzibie partii w centrum Warszawy. Na dwie godziny przed startem działacze zaczęli dostawać wiadomości o zmianie miejsca obrad. Ostatecznie odnalazło się na Woli.

Według buntowników była to pierwsza próba Czarzastego, by utrzymać większość w zarządzie. Przewodniczył miał rzekomo liczyć na to, że część członków nie zdąży na posiedzenie. Anna-Maria Żukowska w odpowiedzi na te zarzuty mówiła, że powodem zmiany miejsca była awaria klimatyzacji w siedzibie przy Złotej.

Jeszcze zanim politycy znaleźli nowe miejsce obrad, Czarzasty zaczął zawieszać członków. Taka kara spotkała w pierwszym etapie sześcioro polityków: Tomasza Trelę, Karolinę Pawliczak, Wiesława Szczepańskiego, Wiesława Buża, Jacka Czerniaka i Bogusława Wontora. Przewodniczący partii przyznawał później, że wszyscy działali na niekorzyść ugrupowania, wyciągając wewnętrzne dyskusje do mediów i internetu i sabotując porozumienie z Wiosną Roberta Biedronia.

Zawieszenie nie powstrzymało buntowników przed próbą udziału w zarządzie, choć z punktu widzenia sojuszników Czarzastego stracili do tego prawo.

Konflikt między grupami jest na tyle silny, że politycy z obu stron nie chcieli ze sobą nawet zamienić zdania, mimo namowy dziennikarzy, kiedy mijali się w przejściu do budynku.

Czarzasty niepewny nawet sojuszników

Buntownicy przekonują, że w środku dochodziło do poważniejszych scen. Nieoficjalnie relacjonują, że obrady były przenoszone między różnymi salami, by nie dopuścić zawieszonych do dyskusji. Jeden z liderów buntu twierdzi, że Czarzasty miał od środka zamykać drzwi na klucz. Są trzy sale, w jeden z nich trwa zarząd - odpowiadał zwolennik przewodniczącego.

Ostatecznie zawieszeni nie brali udziału w głosowaniach, ale - jak się okazało - Czarzasty nie mógł być pewien nawet wszystkich tych, którzy brali udział w obradach. Do kulminacji sporu doszło, gdy pod głosowanie poddana została uchwała precyzująca liczbę frakcji, które mają powstać w, połączonej z Wiosną, Nowej Lewicy.

Czarzasty i jego stronnicy optowali za dwiema. Na taką liczbę partia umówiła się z koalicyjnym ugrupowaniem Roberta Biedronia. W ostatnich tygodniach część działaczy zaczęła taki podział krytykować i postulowała zwiększenie liczby zespołów. Nadal pozytywnie wyraża się jednak o fuzji. Chodzi oczywiście o wpływ na nową partię. Jeśli zostałby zrealizowany scenariusz buntowników, to struktury byłego SLD miałyby decydujący głos w nowym ugrupowaniu, a rola Wiosny zostałaby de facto zmarginalizowana.

Za takim rozwiązaniem podczas głosowania opowiedziało się dwóch członków zarządu, wypowiadając tym samym posłuszeństwo Czarzastemu. W odpowiedzi na to przewodniczący, w trakcie zebrania, podjął decyzję o ich zawieszeniu i usunięciu z obrad. Joanna Senyszyn nazwała to chwilę później "stalinowskimi metodami, które nie zdarzały się nawet w Związku Radzieckim". Sebastian Wierzbicki i Wincenty Elsner zapowiedzieli, że będą odwoływać się od decyzji do sądu. Kiedy na sali obrad zabrakło już w sumie dziewięciorga zawieszonych członków, zarząd poparł w uchwale wydane przez Czarzastego decyzje o karach.

Po trzygodzinnych obradach szef Nowej Lewicy wyszedł do dziennikarzy z triumfalnym przekazem o zakończeniu dyskusji nad liczbą frakcji. Dopełniliśmy obietnicy i zobowiązania wobec Wiosny - deklarował Czarzasty. Jeżeli byśmy to słowo złamali, to nie mógłbym być dalej przewodniczącym partii, a zarząd podałby się do dymisji. Wiarygodność jest dla nas najważniejszą sprawą - zapewnił. O sytuacji zawieszonych mówił niechętnie. Zapowiadał jedynie, że będzie z nimi rozmawiał podczas posiedzenia sejmowego klubu.

O co toczy się gra?

W tym czasie buntownicy w drodze do centrum prowadzili własne konsultacje. Na ostatniej konferencji prasowej, już przed Sejmem, poinformowali, że zwołują Radę Krajową partii na 31 lipca. Składająca się ze 128 działaczy Rada miałaby przeanalizować uchwały przyjęte dziś przez zarząd. Wszystkie podjęte decyzje są nielegalne. Tych decyzji nie ma. Może je odtworzyć Rada po wnikliwej dyskusji i analizie - mówił Tomasz Trela.

Drugim, niewyrażonym przez zawieszonych polityków celem jest oczywiście próba usunięcia Czarzastego ze stanowiska. Tym bardziej, że to ostatni na to moment. Po fuzji partia i tak będzie zarządzana kolegialnie.

Bój toczy się więc nie tylko o to, kto pokieruje obozem dawnego SLD, ale i kto będzie współprzewodniczącym partii po połączeniu, a także o to, jaką postawę starsi działacze przyjmą wobec młodszej Wiosny - czy będą dążyli do hegemonii w koalicji, czy jednak postawią na proporcjonalną współpracę.

Plan buntowników na zwołanie Rady Krajowej może być trudny w realizacji. Do czasu kongresu zjednoczeniowego, który ma się odbyć na początku października, nadal wiążący jest statut SLD. Zapisano w nim, że pracami Rady Krajowej kieruje przewodniczący partii. To będzie spotkanie przy kawie i ciasteczkach - komentuje już dziś stronnik Czarzastego, nawiązując do słynnej opinii jednej z posłanek PiS-u nt. obrad Trybunału Konstytucyjnego pod rządami Andrzeja Rzeplińskiego. Analogia między dualizmem prawnym w całym kraju a dwoma równoległymi porządkami w Nowej Lewicy zdaje się być trafiona.

Opracowanie: