To bardzo dobra decyzja z punktu widzenia przejrzystości procedur i wolności obywatelskich - tak minister sprawiedliwości komentuje decyzję warszawskiego sądu, który uznał redaktora "Gazety Wyborczej" za pokrzywdzonego w śledztwie dotyczącym inwigilacji dziennikarzy.

Prokuratura próbowała dwukrotnie umorzyć dochodzenie, ale Wojciech Czuchnowski zaskarżył decyzję prokuratorów, którzy nie chcieli uznać go za pokrzywdzonego. Sąd zdecydował inaczej.

Decyzja sądu przede wszystkim otwiera drogę, by zajrzeć do tajnych akt śledztwa, które prowadziła prokuratura w Zielonej Górze - ocenia nasz redakcyjny kolega Roman Osica, którego ten wyrok również dotyczy. Według materiałów śledztwa był inwigilowany przez służby wraz z innym naszym dziennikarzem Markiem Balawajdrem.

Oczywiście na razie ten przywilej ma jedynie dziennikarz "Gazety Wyborczej", jednak jak przyznał minister sprawiedliwości w rozmowie z Romanem Osicą, droga jest otwarta również przed resztą inwigilowanych dziennikarzy. Oczywiście każdy z dziennikarzy może złożyć taki wniosek, a decyzję w tym zakresie będzie podejmował sąd - tłumaczy.

A sąd prawdopodobnie po wczorajszym orzeczeniu do kolejnych wniosków się także przychyli.

Co ciekawego możemy znaleźć w aktach? Na przykład odpowiedź na pytanie: jaki był zakres inwigilacji dziennikarzy. Na razie wiemy, że służby bezkarnie i bez zgody sądu kontrolowały billingi połączeń telefonów reporterów i miejsca, w których się one i - de facto dziennikarze - znajdowali.

Niewykluczone, że inwigilacja była szersza: czyli że ABW czy CBA podsłuchiwały rozmowy dziennikarzy, a to już zdecydowanie wykraczałoby poza granice prawa. Wreszcie po upublicznieniu zawartości tych akt będzie można wyjaśnić dlaczego z takim uporem prokuratorzy chcieli umorzenia śledztwa, a ich były szef Edward Zalewski nakazał ponownie sprawę badać. A zatem cóż takiego zobaczył w materiałach, że podjął taką decyzję - słowem mamy szansę poznać prawdę o inwigilacji ludzi mediów i wreszcie uciąć spekulacje jak naprawdę było.