Mija 55 lat od katastrofy w bydgoskich zakładach chemicznych, której szczegóły dopiero teraz przestają być tajemnicze. W potężnym wybuchu, do którego doszło na wydziale produkcji trotylu zginęło 14 osób, około stu zostało rannych. Reporter RMF FM, Marcin Friedrich dotarł do dokumentów komisji badającej przyczynę wybuchu, które przez kilkadziesiąt lat były tajne.

Do tragedii doszło w nocy z 18 na 19 listopada 1952 roku w budynku numer 186. Na jednym z nitratorów – aparatów, w którym powstaje trotyl, pojawił się ogień. Pracownicy w panice opuścili budynek. Doszło do wybuchu. Zaalarmowana straż pożarna przyjechała po około trzech minutach. Niestety 14 osób nie udało się uratować, a ponad 100 zostało rannych. Posłuchaj byłych pracowników bydgoskich zakładów chemicznych:

Wybuch usłyszało całe miasto, jednak prawdę o skali tragedii utrzymywano w tajemnicy przez kilkadziesiąt lat.

Komisja badająca przyczyny wypadku, wskazała na kilka okoliczności, które przyczyniły się do tragedii. Po pierwsze – niebezpieczna instalacja, która nie przeszła jeszcze odbioru technicznego. Nieprawidłowe materiały, których użyto do jej budowy. Mimo że linia była jeszcze w budowie, aktyw partyjno-państwowy naciskał na dyrekcję zakładu, by jak najszybciej instalacja osiągnęła pełną moc produkcyjną. Na dodatek do jej obsługi kierowano nie przeszkolonych pracowników.

Komisja oszacowała, że w budynku, który wyleciał w powietrze eksplodowało prawie 100 ton trotylu. Potężny budynek dosłownie zmiotło z powierzchni ziemi.

Urząd Bezpieczeństwa nie pozwolił nawet na wydrukowanie wszystkich nekrologów ofiar katastrofy. W gazecie pojawiło się ich tylko siedem i w odstępie dwóch dni. Wszystko po to, by ukryć rozmiary tragedii.

Ofiarom wypadku odmawiano przyznawania rent, bo dla ówczesnej administracji zdarzenie w ogóle nie miało miejsca. Kiedy w latach 90. stawiano tablicę upamiętniającą ofiary katastrofy w zakładzie z roku 1952, nie znalazły się na niej wszystkie nazwiska poległych. Wpisano też błędną datę zdarzenia.