14 miesięcy śledztwa w sprawie odpalenia granatnika w Komendzie Głównej Policji i nic. Do tej pory nie ma żadnych podstaw, by komukolwiek stawiać zarzuty, a z informacji, którą reporter RMF FM uzyskał w Prokuraturze Regionalnej w Warszawie, wynika, że postępowanie wciąż jest na wczesnym etapie.

Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi było to jedno z najtajniejszych postępowań prowadzonych przez "warszawski region".

Reporter RMF FM uzyskał informacje, że prokurator oczekuje na sporządzenie opinii z zakresu badania broni palnej. To jedna z kluczowych ekspertyz zlecona tuż po rozpoczęciu śledztwa.

Nie wiadomo jednak, dlaczego tak długo trwa praca biegłych. Ich opinia jest o tyle ważna, że od niej uzależniono dalsze działania i decyzje dotyczące m.in. stawiania zarzutów.

Reporter RMF FM uzyskał również potwierdzenie, że śledczy w tym samym postępowaniu badają wątki działania służb zarówno przed incydentem w Komendzie Głównej Policji, jak i po nim - a więc transport granatników do Polski oraz ewentualne tuszowanie sprawy.

Prokuratorzy, z którymi rozmawiał nasz dziennikarz, dziwią się, że nie ma oddzielnego śledztwa, bo w tym głównym były szef policji gen. Jarosław Szymczyk ma status pokrzywdzonego, a podczas badania pozostałych wątków status ten może być zupełnie inny.

Deklaracja prokuratorskiego zwierzchnictwa

"Nowe kierownictwo Prokuratury Regionalnej w Warszawie przyjrzy się śledztwu w sprawie odpalenia granatnika w Komendzie Głównej Policji" - usłyszał w Prokuraturze Krajowej reporter RMF FM.

Deklaracja prokuratorskiego zwierzchnictwa może oznaczać, że w śledztwie nie działo i nie dzieje się dobrze. Prokuratura Krajowa nie zamierza wprawdzie obejmować specjalnym nadzorem tego postępowania, bo - jak usłyszał reporter RMF FM - na tym etapie wystarczający jest nadzór wewnętrzny, który zacznie sprawować "nowe kierownictwo" Prokuratury Regionalnej. "Dajmy mu się wykazać" - powiedział jeden z prokuratorów PK.

Po przegranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach parlamentarnych i utworzeniu nowego rządu, kontrolę incydentu z granatnikiem rozpoczęło również kierownictwo MSWiA. Zwraca ono uwagę na wiele nieprawidłowości w działaniach policji w związku z tą sprawą.

Wybuch granatnika w Komendzie Głównej Policji

Do eksplozji granatnika doszło 14 grudnia 2022 roku w Warszawie na zapleczu gabinetu komendanta. Gen. Jarosław Szymczyk, tłumacząc w mediach okoliczności, w jakich dostał prezent, wskazywał wówczas, że na spotkaniu z szefem Narodowej Policji Ukrainy Ihorem Kłymenką otrzymał tubę po granatniku przerobioną na głośnik, z którego puszczano muzykę. Podobną tubę otrzymał od szefa Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych gen. Dmytro Bondara i był zapewniany, że to także element zużytej broni.

Ówczesny szef policji tłumaczył, że przejeżdżał przez polsko-ukraińską granicę na paszporcie dyplomatycznym i nie zgłaszał prezentu, bo w świadomości delegacji "to nie było uzbrojenie, tylko dwie zużyte, puste tuby po granatnikach". Gen. Szymczyk w rozmowie z RMF FM przyznał, że wybuch był potężny - siła uderzenia przebiła podłogę, a z drugiej strony uszkodziła sufit. On sam na dwie doby trafił do szpitala.

Jak jednak informowaliśmy na początku grudnia 2023 roku, w gabinecie gen. Szymczyka śledczy zabezpieczyli nie dwa, a trzy granatniki. W śledztwie wyjaśniane jest, skąd w jego biurze znalazła się trzecia broń. Jedna z wersji mówi, że to pamiątka po poprzedniej wizycie w Ukrainie, do której miało dojść w połowie zeszłego roku. Wtedy szef policji miał dostać pustą tubę pomalowaną w kwiaty jako prezent.

W gabinecie, w pobliżu feralnego granatnika, znaleziono również trzy butelki alkoholu. Śledczy wyjaśniali, czy ktoś przed incydentem mógł pić alkohol. Z informacji, które uzyskał reporter RMF FM, wynika, że butelki były zamknięte i były prezentem od Ukraińców. Według oficjalnych oświadczeń wydanych po incydencie, komendant miał być trzeźwy po tym, jak trafił do szpitala. Informowano również, że w jego gabinecie w trakcie eksplozji nie było innych osób.

Według ustaleń reportera RMF FM, w czasie incydentu w gabinecie Jarosława Szymczyka granat nie został wystrzelony w podłogę, a w sufit. Dokonał dużych szkód w gabinecie jednego z naczelników powyżej pokoju komendanta. Zniszczył krzesło i biurko, a potem z niewiadomych powodów nie przebił kolejnego sufitu, wpadł do szafy i nie eksplodował.

Dziurę w podłodze gabinetu komendanta, widoczną na zdjęciach ujawnionych przez posła Koalicji Obywatelskiej Krzysztofa Brejzę, spowodował silnik napędu granatnika. Śledczy muszą wyjaśnić, czy wystrzał w górę mógł stanowić większe zagrożenie, m.in. dla osób z pobliskich bloków mieszkalnych.

Szpital dostał informację o eksplozji nieznanej przesyłki

Kolejny wątek wyjaśniany przez śledczych dotyczy sposobu poinformowania o incydencie szpitala MSWiA, do którego trafił komendant Szymczyk. Jego służby przekazały, że doszło do wybuchu nieznanej przesyłki. W tej sytuacji uruchomiono specjalne procedury.

Do szpitala MSWiA wezwano strażackich chemików. Kazali oni zamknąć cały oddział, na który trafił generał, z powodu potencjalnego zagrożenia skażeniem. To sprawiło, że karetki przekierowano do innych stołecznych placówek. Badane jest m.in., czy to mogło narazić na niebezpieczeństwo zdrowie i życie pacjentów.

Wiele pytań wzbudza też podawanie przez policję informacji po incydencie, że w komendzie doszło do katastrofy budowlanej. Najpierw powodem miał być śnieg na dachu lub tąpnięcie fundamentów, a w końcu powstała informacja o ukruszeniu się kawałka sufitu na parterze.

Wątpliwości wzbudza też odstąpienie przez śledczych od przeszukania w domu generała Szymczyka. Zgodnie z procedurami, takie sprawdzenie powinno być przeprowadzone ze względu na bezpieczeństwo samego domownika, a także jego sąsiadów, gdyby okazało się, że część "prezentów z Ukrainy" trafiła do jego mieszkania.

Opracowanie: