Poznańscy policjanci chcieli zniszczyć swojego szefa, wicenaczelnika policji sądowej. Dlatego ukradli mu z biurka dokumenty. Kiedy ten nie został za to - jak się spodziewali - ukarany, dokumenty podrzucili pod jego dom i zawiadomili dziennikarzy.

O sprawie napisała poniedziałkowa prasa. Dokumenty miały być tajne i zawierać m.in. poufne informacje o świadkach koronnych. Jak się okazało, nic tam takiego nie było, a ponadto coraz więcej wskazuje na to, że była to policyjna intryga.

Dokumenty zginęły dwa miesiące temu z biurka Jacka Szemraja, wicenaczelnika poznańskiej policji sądowej. Pod koniec stycznia Szemraj miał wysłać kilka tomów akt do archiwum, ale z biurka zginęła jedna teczka. Szemraj zgłosił to przełożonym, a ci wszczęli kontrolę. Winnego nie znaleziono, policjanta nie ukarano, bo dokumentach nie było tajnych informacji.

Jeden z podwładnych Szemraja, w rozmowie nagranej przez "Gazetę Wyborczą" ujawnił, że to kilku jego kolegów ukradło dokumenty. Mieli nadzieję, że Szemraj za to poleci. Jednak gdy wicenaczelnik się ostał, policjanci poszli na całość: podrzucili dokumenty na śmietnik w pobliżu jego domu i zadzwonili do dziennikarza "Faktu". A ten napisał, że w Poznaniu doszło do wycieku.

"Wyborcza" rozmawiała z pięcioma podwładnymi Jacka Szemraja. Każdy z nich potwierdził, że były to porachunki: .To zemsta naszych starszych kolegów. Mieli żal, że Szemraj ma dopiero 32 lata i wydaje im rozkazy.