O 20 mln zł przepłacił MSZ za „szpiegowiec” – biurowiec, który wybudowano obok siedziby resortu, a z którego można podsłuchiwać polskich dyplomatów. NIK nie zostawia suchej nitki na urzędnikach.

To jest w zasadzie wzorzec, jak organa administracji publicznej nie powinny się zachowywać - mówi Krzysztof Szwedowski, wiceprezes NIK. Izba określa działania resortu jako opieszałe i nieskuteczne. NIK zarzuca również, że MSZ od 1998 r. nie zrobił nic, by zablokować budowę biurowca.

Według raportu, prawo naruszali także miejscy urzędnicy, którzy przewlekali działania odwoławcze i utrudniali przekazanie biurowca ministerstwu. W efekcie za budynek zapłacono blisko 40 proc. za dużo. Za sprawę biurowca odpowiada bezpośrednio Krzysztof Jakubowski. Teraz w rękach posłów leży los jego wyjazdu na placówkę dyplomatyczną do Indii, gdzie ma zostać ambasadorem.

To jednak nie jest jedyna wpadka resortu, jaką wytknęła mu Izba. Dwa lata temu w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęło 100 tysięcy dolarów. Potem jeden z pracowników za 10 złotych odsprzedał twarde dyski ministerstwa, na których znajdowały się tajne dokumenty. Szefem dyplomacji był wówczas Włodzimierz Cimoszewicz.

- MSZ to była i jest w dalszym ciągu stajnia Augiasza - mówi Bronisław Komorowski. Te zarzuty odpiera Tomasz Nałęcz, rzecznik Włodzimierza Cimoszewicza, byłego szefa dyplomacji. - Dokument powstał w NIK-u, a został opracowany przez pana wiceprezesa Szwedowskiego. Tak się dziwnie składa, że on także jest byłym pułkownikiem służb specjalnych - mówi. To aluzja do posła Miodowicza, niegdyś funkcjonariusza Urzędu Ochrony Państwa, a dziś śledczego w orlenowskiej komisji.