Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie zakończono trwające od wtorku słuchanie wyjaśnień czworga oskarżonych wz. z pożarem w escape roomie, w którym w 2019 r. zginęło pięć 15-latek. Nikt nie przyznał się do zarzucanych czynów. Głos zabrali także rodzice ofiar. "Ktoś, kto swoim działaniem doprowadził do śmierci naszych dzieci, szuka słów, by nas pocieszyć. To coś więcej niż brak empatii" – mówił na sali sądowej w imieniu wszystkich rodziców ojciec jednej z 15-latek.

Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie we wtorek rozpoczął się proces w sprawie wybuchu pożaru w escape roomie "To Nie Pokój", do którego doszło 4 stycznia 2019 roku w Koszalinie przy ul. Piłsudskiego 88. Zginęło wówczas pięć 15-letnich dziewcząt, uczennic kl. III D Gimnazjum nr 9, które świętowały w pokoju zagadek urodziny jednej z nich.

W sprawie oskarżone są cztery osoby: organizator escape roomu, wynajmujący lokal 30-letni Miłosz S. z Poznania, jego babcia Małgorzata W., która rejestrowała działalność, jego matka Beata W., która współprowadziła działalność oraz 28-letni Radosław D., pracownik escape roomu, zatrudniony kilka tygodni przed pożarem. Wszyscy mają przedstawione tożsame zarzuty umyślnego stworzenia niebezpieczeństwa wybuchu pożaru w escape roomie i nieumyślnego doprowadzenia do śmierci pięciu 15-letnich dziewcząt. Grozi im do 8 lat więzienia.

"Nikogo nie zmuszaliśmy do brania udziału w grze"

30-letni Miłosz S., oskarżony organizator koszalińskiego escape roomu drugi dzień składał wyjaśnienia. Mężczyzna, który już we wtorek nie przyznał się do winy, zaznaczył, że zgodnie z regulaminem pokoju zagadek "gra była całkowicie dobrowolna, jeśli któryś z graczy chciał przerwać grę, mistrz gry wypuszczał taką osobę".

Nikogo nie zmuszaliśmy do brania udziału w grze, nie mieliśmy informacji, że uczestnicy nie znają regulaminu gry - mówił Miłosz S. Nigdy nikt nie zgłaszał niczego niepokojącego, że czuje zagrożenie podczas zabawy lub ma jakiegokolwiek obawy. Jedyne obawy dotyczyły tylko tego, czy podołają grze i uda im się rozwiązać zagadkę - mówił Miłosz S.

Zadbałem o jednolity regulamin, zasady, o porządny filar działalności, zatrudniłem inteligentnego, sprawnego mężczyznę, pracującego wcześniej jako żołnierz - zaznaczył oskarżony, mówiąc o współoskarżonym Radosławie D.

Dodał, że to w obowiązkach pracownika było przygotowanie lokalu do przyjęcia grupy graczy. Polegało to, jak podał Miłosz S, m.in. na przygotowaniu pokoju do gry, nagrzaniu pomieszczeń, wymianie uszkodzonych elementów, przekazaniu regulaminu i instrukcji uczestnikom, nadzorze nad prawidłowym przebiegiem gry, zapewnieniem bezpiecznego udziału w grze uczestnikom, zbieraniu informacji zwrotnej w formie ankiety i wprowadzanie jej do systemu elektronicznego.

W chwili, gdy grupa rozpoczynała grę, pracownik powinien być w pomieszczeniu z monitoringiem, to pomieszczenie sąsiadowało przez ścianę z pokojem Mrok. Było może dwa metry od pokoi - dodał Miłosz S.

W pomieszczeniu centralnym był rejestrator kamer, który na bieżąco pokazywał, co się dzieje w pokojach, mógł powiększyć obraz lub przełączyć na obraz, w którym znajdowali się obecnie gracze.

Pomieszczenie Mrok, jak i to drugie za kominkiem, były wyposażone w kamery i wszystko było widoczne - mówił Miłosz S.

Nie było przeszkolenia?

Miłosz S., kontynuując swoje wyjaśnienia, mówił o kontaktowaniu się mistrza gry z uczestnikami przez krótkofalówkę.

Nie jestem pewien, czy Radosław D. (pracownik escape roomu, jeden z czworga oskarżonych - przyp. red.) przeszkolił dziewczynki z użycia krótkofalówek. Jedna znajdowała się w pokoju gier, reszta była w szufladzie. A osoba prowadząca grę nie powinna się rozstawać z radiotelefonem ani przez chwilę. Żaden z radiotelefonów ( w szufladzie) nie był na kanale 2 jak ten w pokoju Mrok - mówił.

Zaznaczył, że "nie było odstępstw od tego przeszkolenia dla osób odwiedzających escape room, nawet dla tych, które już były w przeszłości w pokoju zagadek".

Nurtuje mnie pytanie, czy krótkofalówka w pokoju Mrok była tą, którą Radosław D. dał dziewczynkom, czy pozostała ona po poprzedniej rozgrywce? Czy może nie dostały one żadnej krótkofalówki? - podkreślił Miłosz S.

Brak dorosłego, piecyk gazowy w złym miejscu?

Tego dnia Radkowi (pracownik escape roomu, jeden z czworga oskarżonych - przyp. red.) nie zostały powierzone żadne dodatkowe zadania. Jedynym obowiązkiem było poprawne zabezpieczenie gry według ustalonego regulaminu i zasad. Wszystkie moje decyzje i elementy, o które zadbałem zabezpieczały bezpieczeństwo gry. To nie zostało dobrze wykonane, mimo jak mi się wydawało dobrze wybranych wykonawców - powiedział oskarżony Miłosz S.

Dziewczynki zostały dopuszczone do gry bez opiekuna dorosłego, nie miały kontaktu z osobą zabezpieczającą za pomocą krótkofalówki (...). Był używany piecyk gazowy, ustawiony prawdopodobnie w złym miejscu, który nie powinien być w ogóle włączony. Zostały pozostawione bez opieki dziewczynki. A osoba dozorująca oddaliła się od monitoringu oraz pozostawiła lokal i graczy bez opieki - wyjaśniał oskarżony. Przerwał, bo sam zaczął płakać na sali rozpraw.

Miłosz S. zaznaczył wcześniej, że gry były przystosowane dla osób nieletnich i dzieci. W większości opiekun uczestniczył w grze, a jak nie chciał to na pociechy czekał w poczekalni. Nie przypominam sobie sytuacji, by grupy dzieci nie przyprowadził rodzic. Wśród grupy młodzieży zawsze była osoba dorosła. To było w regulaminie - wyjaśniał oskarżony.

Mama i babcia organizatora escpae roomu nie przyznały się do winy

Podczas środowej rozprawy oskarżone Małgorzata W. babcia organizatora escape roomu Miłosza S., która według ustaleń prokuratury rejestrowała działalność, oraz jego matka Beata W., która współprowadziła działalność, nie przyznały się do zarzucanych czynów.

Obie odmówiły składania wyjaśnień oraz odpowiedzi na pytania stron i sądu. Zgodziły się tylko odpowiadać na pytania swojego obrońcy mec. Macieja Brelińskiego.

"Zrobiłem, co mogłem"

28-letni Radosław D., pracownik escape roomu, również nie przyznał się do zarzucanego mu czynu. Uzupełniając swoje wyjaśnienia złożone jeszcze w postępowaniu przygotowawczym i podtrzymując je, powiedział przed sądem, że "w tamtej chwili nie wiedziałem, co robić, zrobiłem, co mogłem".

To były sekundy. Opisywałem już to. Dostałem ogniem w twarz, wybiegłem z pomieszczenia, by zawołać pomoc. Chciałem wrócić, ale płomienie były tak duże, że nie dałem rady. Płomień uderzył mnie w twarz, uderzał z narastająca mocą - powiedział.

Nikt mnie nie przeszkolił z procedur w przypadku zagrożenia. Próbowałem robić, co mogłem, ale to działo się tak szybko. Krzyczałem, że się pali. Zawiadomiłem sąsiada. Prosiłem, by wezwał pomoc. Byłem cały poparzony. (...) To dla mnie wielka trauma. W tamtej chwili nie wiedziałem, co robić, zrobiłem, co mogłem - przyznał Radosław D. na sali rozpraw.

Rodzice ofiar pożaru zabrali głos

Do wyjaśnień złożonych przez organizatora escape roomu odnieśli się oskarżyciele posiłkowi - rodzice pięciu 15-latek, które zginęły. Oświadczenie przeczytał jeden z nich, Adam Pietras (zezwolił na publikację danych osobowych), ojciec zmarłej Wiktorii. Mówił o tym, że pobyt w escape roomie dla jego córki i pozostałych dziewcząt "to miała być radość z urodzin jednej z nich i wspólnie spędzonego czasu", a zmieniła się w koszmar.

Każda z nich chciała żyć, każda mimo młodego wieku, miała plany na życie - mówił ojciec Wiktorii, podkreślając, że z powodu działalności powadzonej przez Miłosza S. żadna tych planów nie zrealizuje.

A my nie będziemy mogli w tym uczestniczyć, dzielić radości i smutku. Jako rodzic już nigdy niczego nie będę mógł doświadczyć. Ktoś, kto swoim działaniem doprowadził do śmierci naszych dzieci, szuka słów, by nas pocieszyć - mówił Pietras łamiącym się głosem. Na sali rozpraw większość rodziców nie była w stanie powstrzymać łez.

Tylko ze względu na miejsce, w którym składał oświadczenie, to poszukiwanie słów pocieszenia, nazwał czymś więcej niż brakiem empatii, nie używając dosadniejszych określeń.

Jest takie powiedzenie irlandzkie, że cegły i zaprawa tworzą dom, ale śmiech dzieci tworzy atmosferę domu. W naszym domu tej atmosfery już nie będzie, dzięki oskarżonemu Miłoszowi S. - kontynuował. Zwracając się do sądu mówił, że "każdy oskarżony ma prawo do obrony" i jest to dla niego zrozumiałe i oczywiste, ale "niezrozumiałe jest to, dlaczego oskarżony pastwił się nad moją i pozostałych rodziców psychiką, opowiadając o swojej pasji, szkoleniach" oraz o escape roomie, który "można by odnieść wrażenie, że był to wzorcowym nie tylko w Polsce, ale i na świecie".

Ja i pozostali rodzice, których córki zginęły nie mamy prawa powiedzieć: "jesteś mordercą", "zabiłeś nasze dzieci" (...), bo mamy zachować spokój, nie mamy okazywać emocji (...), ale oskarżony swoim zachowaniem i oświadczeniem może dręczyć nas psychicznie - mówił Pietras. 

Już poza salą rozpraw rodzice mówili mediom o swoich zastrzeżeniach, co do prowadzonego postępowania przygotowawczego. Zwrócili uwagę m.in. na to, że wątek dotyczący działania służb medycznych i straży pożarnej nadal jest badany i wyłączony do odrębnego śledztwa.