Mniej pracy - pieniądze takie same. Taką decyzję podjął Sejm nowelizując kodeks pracy. Zgodnie z nowelizacją tydzień pracy będzie stopniowo skracany. W przyszłym roku będziemy pracować 41 godzin tygodniowo, a od roku 2003 już tylko 40 godzin.

Skrócenie tygodnia pracy nie spowoduje jednak obniżenia płac. Sejm zaakceptował te propozycje mimo negatywnej opinii rządu. Rzadko zdarza się by lewica i prawica głosowały w Sejmie zgodnie. Tym razem posłowie- związkowcy z AWS i SLD ręka w rękę przegłosowali stopniowe skracanie czasu pracy. Solidarność związków w tej sprawie nikogo nie powinna dziwić - powiedział Andrzej Smirnof z AWS: "Są to sprawy, ktore nie są sprawami politycznymi". Posłowie zgodzili się z senatorami, że proces dochodzenia do 40-godzinnego tygodnia pracy powinien być rozłożony w czasie. W tym roku będziemy pracować więc jeszcze 42 godziny, w przyszłym - o godzinę krócej, a dopiero od 2003 - 40 godzin. Pracodawca, aby zachować tygodniową normę, od dnia wejścia w życie ustawy, czyli od pierwszego dnia miesiąca następującego po miesiącu ogłoszenia tej ustawy do końca 2002 r. będzie mógł wydłużać dobowy czas pracy do 10 godzin. Ustawa zobowiązuje go do utrzymania dotychczasowego wynagrodzenia pracowników. Tam, gdzie pracownicy są wynagradzani za godziny, szefowie będą musieli podnieść stawkę. Przed głosowaniem poseł SLD - Maciej Manicki, powiedział, że nie do końca rozumie manewry dotyczące głosowania nad poprawkami Senatu, ale OPZZ-owi bardzo zależy na tym, by tygodniowy czas pracy wyniósł 40 godzin i dlatego w tej sprawie

Cytat

Maciej Manicki, poseł SLD
porozumiał się "z kolegami z NSZZ "Solidarność" i przewodniczącym Marianem Krzaklewskim. "Ustaliliśmy, że będzie dobre również dla pracodawców etapowe wprowadzanie skróconego czasu pracy" - stwierdził Manicki. O ostateczne stanowisko rządu, ministrów gospodarki i finansów na temat skracania czasu pracy i finansowych skutków tej operacji pytał Jan Lityński z Unii Wolności. Doczekał się tylko częściowej odpowiedzi. Wicepremier Longin Komołowski przypomniał, że "rząd od początku debaty nad tym problemem, uważał, że dochodzenie do 40-godzinnego tygodnia pracy powinno się odbyć w dłuższym terminie". "Rok temu doszliśmy do wniosku, że trzyletni okres dojścia - ale wraz z wynegocjowaniem ze związkami zawodowymi i pracodawcami zmian w Kodeksie Pracy - byłby bezpieczny dla pracodawców" - dodał. Senackie poprawki Sejm przyjął zdecydowana większością głosów. Dwuletnia walka o skrócenie tygodnia pracy, a konkretnie o "wszystkie soboty wolne" ( jest to 21 postulat Porozumień Sierpniowych) w tej kadencji zjednoczył posłów związkowych z prawej i lewej strony sceny politycznej. Od początku pomysłowi temu przeciwni byli posłowie Unii Wolności. Głośno protestowali pracodawcy z obu konfederacji - Wojciecha Kornowskiego i Henryki Bochniarz. Rząd początkowo walczył o to, by do 2004 roku czas pracy skracać o pół godziny. W końcu, żeby przerwać impas, poparł poprawkę Senatu - 40 godzin od 2003 roku. UW i pracodawcy - nieprzejednani przeciwnicy skracania czasu pracy argumentują, że kraju na dorobku nie stać na taki gest. Wskazują na i tak już bardzo wysokie koszty pracy. Spadek wzrostu PKB, rosnące bezrobocie - to dodatkowe - ich zdaniem - argumenty za ich sprzeciwem. Sejm znowelizował Kodeks Pracy 30 listopada 2000 roku. W grudniu senat wprowadził do ustawy poprawki. Ich rozpatrzenie było kilkakrotnie przekładane, między innymi w połowie stycznia z wnioskiem takim wystąpił Klub AWS, który chciał dobrze policzyć szanse na przegłosowanie poprawek. Chodziło o to, by, walcząc o skrócenie tygodniowej normy czasu pracy z 42 do 40 godzin, nie zaprzepaścić idei "wolnych sobót", czyli w praktyce dwóch dni wolnych od pracy w tygodniu.

Nie od razu ustawę przegłosowano...

Podczas posiedzenia Sejmu przed dwoma tygodniami marszałek Sejmu Maciej Płażyński na wniosek części klubów parlamentarnych kolejny raz przełożył głosowanie i zwrócił się do komisji o opinię, czy pierwszą i drugą z pięciu poprawek Senatu należy głosować łącznie czy osobno. Pierwsza z nich wprowadzała 40 godzin pracy w tygodniu. Druga mówiła o dwuletnim dochodzeniu do tej normy. Dla posłów było niejasne, jakie skutki prawne przyniosłoby przegłosowanie jednej z poprawek, a odrzucenie drugiej. W miniony wtorek posłowie połączonych komisji polityki społecznej i ds. kodyfikacji jednomyślnie zadecydowali, że obie te poprawki powinny być głosowane razem. Andrzej Wilk z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, komentując tę batalię, powiedział: "Państwo nie może dekretować wynagrodzeń płaconych w firmach. Przy dzisiejszej rentowności na poziomie 0,9 procent i wzroście kosztów pracy po tej nowelizacji o 5 procent, przez najbliższe dwa lata nie dam pracownikom "ani centa" podwyżki. I kto na tym straci?" Jego zdaniem, pracodawcy nie złamią ustawy i nie obniżą pracownikom wynagrodzeń, ale przez długi czas nie będą ich podwyższać, w praktyce więc wynagrodzenia spadną. "Ja muszę obniżyć koszty, inaczej zje mnie konkurencja" - dodał Wilk.

foto RMF FM

06:40