Fabryka żelatyny w Brodnicy na Kujawach i Pomorzu rośnie w siłę. Po wprowadzeniu całkowitego zakazu importu żelatyny wołowej i wołowo-wieprzowej stała się żelatynowym monopolistą.

Jeszcze do niedawna brodnicka fabryka stała na krawędzi bankructwa. Zdaniem jej pracowników winny był właściciel, zdetronizowany król żelatyny, Kazimierz Grabek, który wolał ją produkować w innych swoich zakładach. Pracownicy wzięli sprawy w swoje ręce i zastrajkowali. Bez zgody zarządu stanęli przy maszynach, zawiązali spółkę i w zeszłym roku przejęli firmę, która zaczęła wychodzić na prostą. Wiceprezes brodnickiej fabryki, January Zowczak przyznaje jednak, że zakład nie jest w stanie zaspokoić potrzeb krajowego rynku: "Potrzeby wahają się nawet w granicach sześć tysięcy ton żelatyny rocznie. Jako mały zakład możemy produkować maksymalnie około 450 ton żelatyny na rok". Mimo to, telefony od klientów dosłownie się urywają. Prezes Zowczak nie ukrywa, że firma chce zarobić na swoim monopolu: "Na ile będziemy mogli skorzystać z tego prawa rynku czyli podnieść cenę, na pewno cena tej żelatyny będzie odpowiednio wyższa. Ale trzeba będzie myśleć o przyszłości. Nie spodziewamy się żeby to były jakieś bardzo duże kwoty. To byłoby nielogiczne".

Na razie nie wiadomo na ile zakaz importu żelatyny uderzy w przemysł. Wielu producentów nie stosuje już żelatyny wołowej, tak jak farmaceutyczny potentat, GlaxoSmithKline: "Od trzech lat sprowadzamy wyłącznie żelatynę wieprzową. Zakaz nie obejmuje żelatyny wieprzowej. Myślę, że produkcja będzie się odbywała bez zakłóceń - powiedziała Agnieszka Kwacz, kierownik działu zakupów. Więcej o żelatynowym zamieszaniu będziemy mówić w południowym Obrazie Dnia.

07:45