Pakt fiskalny to "window dressing", ma po prostu ładnie wyglądać - twierdzi Marek Belka. W ten sposób prezes Narodowego Banku Polskiego ocenia sztandarową umowę, która ma powstrzymać kraje strefy euro przed nieustannym zadłużaniem się.

Według Marka Belki pakt fiskalny to pusta umowa, która nie przyniesie żadnego skutku. Prezes NBP twierdzi, że mało kto się do niej dostosuje. Dodaje również, że na pakcie zyska tylko jeden kraj - Niemcy.

Cynicznie można powiedzieć, że pani Angela Merkel dla potrzeb uspokojenia swojego elektoratu i czterech szalonych profesorów, którzy ciągle latają do trybunału konstytucyjnego, wymogła na innych przywódcach całej Unii Europejskiej przyjęcie pewnej umowy dotyczącej dyscypliny budżetowej - obrazowo mówi prezes Belka.

Dodaje jednak, że Polska musiała pakt podpisać. Co tu dużo mówić: mamy swoje własne interesy, żeby nie powiedzieć interesiki na najbliższe kilkanaście lat - twierdzi szef NBP. Jest to choćby nowy unijny budżet, w którym liczymy na obiecywane w kampanii wyborczej 300 miliardów złotych. O tych pieniądzach moglibyśmy zapomnieć, gdybyśmy odmówili podpisania paktu.

Złota reguła paktu fiskalnego

Podpisany 2 marca przez 25 krajów Unii pakt fiskalny zobowiązuje państwa członkowskie strefy euro do wdrożenia tzw. złotej reguły. Oznacza ona, że roczny deficyt strukturalny nie może przekroczyć 0,5 proc. nominalnego PKB.

Realizację postanowień umowy kontroluje Komisja Europejska, zaś unijny Trybunał Sprawiedliwości orzeka kary finansowe dla państw, które nie wdrożą reguły wydatkowej. Kary w wysokości do 0,1 proc. PKB kraju zasilą przyszły fundusz ratunkowy dla eurolandu EMS.