"Pochwaliłam się polskimi osiągnięciami!" - powiedziała mi Jolanta Fedak po paryskiej konferencji ministrów pracy G20 - czyli dwudziestu największych potęg gospodarczych na świecie. Polska została tam jednak zaproszona nie dlatego, że uznano ja za ekonomiczne mocarstwo - tylko dlatego, że po prostu przewodzi w tym półroczu UE. W skali światowej "zieleń" naszej "wyspy" blednie.

Przede wszystkim chwaliłam się tym, że w latach 2008-2010 w Polsce powstało milion miejsc pracy, w tym około 250 tysięcy sezonowych miejsc pracy. To połowa miejsc pracy w całej Unii Europejskiej - powiedziała mi Fedak. Nie przeszkadza to jednak faktowi, że - według rożnych metod liczenia - bezrobocie w naszym kraju jest np. ponad dwa razy wyższe, niż w Austrii czy Holandii - i o połowę większe niż w Niemczech.

Ze wzrostem gospodarczym - w porównaniu do innych krajów UE - jest lepiej, bo wyprzedzają nas tylko Szwecja i Słowacja. Jeżeli jednak spojrzymy na świat, to też "zieleń" naszej wyspy” blednie. Singapur jest cztery razy lepszy, a takie kraje, jak Turcja, Argentyna, Tajwan, Indie czy Chiny - ponad dwa razy lepsze. Do tego - jak by nie było - ciągle gonimy Zachód po naszym wyjściu z epoki komunistycznej, co powinno ten wzrost napędzać.

Jak mawia Woody Allen "wszystko jest subiektywne". W skali świata - w porównaniu do najbardziej dynamicznie rozwijających się krajów - "zieleń" naszej "wyspy" jest ledwo dostrzegalna. Nie należy oczywiście wyrywać Polski z kontekstu europejskiego, ale nawet w tym kontekście widać rzeczy niepokojące. Według Instytutu Globalizacji, w ubiegłym roku 38-milionowa Polska doczekała się 10 miliardów dolarów bezpośrednich inwestycji zagranicznych - niewiele więcej, niż zaledwie 10-milionowe Węgry (7,3 mld. dolarów). W opracowywanym przez ten think tank rankingu 50 najszybciej rozwijających się gospodarek świata, Polska spadła w tym roku z 26. na 29. miejsce - najgorsze od czasu istnienia tego zestawienia.