Czego można się spodziewać po zapowiadanej przez szefa gabinetu Prezydenta RP Krzysztofa Szczerskiego wizycie prezydenta Emmanuela Macrona w Polsce w lutym? Zdania francuskich obserwatorów są na ten temat podzielone. Jedni widzą na horyzoncie ocieplenie relacji pomiędzy Paryżem i Warszawą. Inni jednak radzą polskim władzom, by zachowały ostrożność.

Rozmawiałem z wieloma francuskimi dziennikarzami i politykami, których zdania są bardzo podzielone. Jedni twierdzą, że Emmanuel Macron będzie się starał poprawić relacje z Polską, bo ciągle wierzy, iż Francji uda się sprzedać naszemu krajowi m.in. okręty podwodne i elektrownie atomowe. Już w marcu tego roku na spotkanie z dziennikarzami specjalizującymi się w dziedzinie relacji dyplomatycznych, minister gospodarki Bruno Le Maire przyznał, że na początku rządów Macrona władze w Paryżu "gardziły Polską", ale teraz należy to jak najszybciej zmienić, bo... jest to sprzeczne z gospodarczymi interesami Francji. Le Maire wykazał się zaskakującą szczerością.

Inni obserwatorzy nieoficjalnie radzą jednak polskim władzom, by pozostały w czasie tej wizyty bardzo ostrożne. Część bliskich współpracowników Macrona, którzy chcą zachować anonimowość, sugeruje bowiem, że francuski prezydent przestał słuchać doradców i brnie coraz częściej w polityczne ślepe uliczki. Nie tylko w ojczyźnie, gdzie stawia czoła najdłuższej od kilkudziesięciu lat fali codziennych strajków, ale również na scenie międzynarodowej. Dlatego też może potraktować Polskę jako przeszkodę we francuskich planach m.in. zbliżenia z Rosją oraz rozwinięcia europejskiej polityki klimatycznej, choć - jak wskazują statystyki - to nie nasz kraj, lecz Niemcy emitują w tej chwili zdecydowanie najwięcej gazów cieplarnianych w Unii Europejskiej.

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że Macronowi nie podoba się fakt, iż Polska kupuje raczej amerykańskie uzbrojenie niż francuskie. Ciągle twierdzi on, że jest to sprzeczne z budową "europejskich sił zbrojnych", których zarodek istnieje na razie tylko na papierze - a nawet i na papierze trudno do końca zrozumieć, jaki ma konkretnie kształt. Z powodu tradycyjnego francuskiego anty-amerykanizmu, na który nakłada się niechęć do polityki prowadzonej przez Donalda Trumpa, Emmanuel Macron nie chce dopuścić do siebie myśli, że na razie jedynie NATO jest skutecznym gwarantem bezpieczeństwa krajów takich, jak Polska. W zamian woli mówić o rzekomej "śmierci mózgowej" Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Wielu obserwatorów sugeruje, że głównym atutem, jaki dotąd mógł mieć obecny prezydent Francji w oczach polskiego rządu, było jego bardzo krytyczne stanowisko wobec agresywnej polityki Władimira Putina. Kłopot polega na tym, że od pewnego czasu Emmanuel Macron zaczął to stanowisko znacznie łagodzić. Z jednej strony Francja tradycyjnie już chce traktować Rosję jako pewnego rodzaju "przeciwwagę" dla dominacji Stanów Zjednoczonych na strategicznej mapie świata. Z drugiej strony Macron chce przeciągnąć na swoja stronę dużą część prawicowych wyborców, którzy są we Francji wyraźnie prorosyjscy. Uważają oni np., że Putin dużo skuteczniej potrafił rozprawić się z Państwem Islamskim w Syrii niż Francja i USA.

Dosyć naiwnie wierzą też, że putinowski "konserwatyzm", który należałoby raczej nazwać "zamordyzmem", jest odtrutką dla pękającego we Francji liberalizmu politycznego i politycznej poprawności. Aż trudno w to uwierzyć, ale wielu francuskich sympatyków prawicy - w tym zarówno umiarowych jak i radykalnych ugrupowań -  uważa wręcz za główne źródło wiarygodnych informacji francuskojęzyczne rosyjskie media - takie jak finansowane przez władze w Moskwie telewizja RT (wcześniej "Russia Today") oraz rządowa agencja informacyjna Sputnik. Te ostatnie ostrzegają bowiem w sposób bardziej otwarty np. przed niebezpieczeństwem, jakie stanowią islamscy radykałowie we Francji, niż same nadsekwańskie media. Świat zaczyna stawać na głowie...