Szef KE Jean-Claude Juncker zwołując miniszczyt w sprawie migracji chce uratować kanclerz Merkel, a przy okazji samego siebie. Juncker chce mieć sukces przed przyszłorocznymi wyborami do PE. Chce także zadowolić niemiecką kanclerz Angelę Merkel, która w sprawie migracji jest pod presją współrządzącej CSU.

W Brukseli z dużą dozą ironii mówi się o tym manewrze Junckera, który ma niewiele wspólnego z prawdziwie europejskim podejściem. Wszyscy są świadomi, że to pogwałcenie zasad dobrej współpracy między krajami UE oraz instytucjami. Niektóre kraje zgłosiły swój udział, mimo że nie zostały wprost zaproszone, by nie zostawić "pustego krzesła". Nie zamierzają jednak brać udziału w dzieleniu Unii poprzez podpisywanie jakiś wspólnych deklaracji (o rozesłaniu takiego projektu wspólnej deklaracji informowałam tutaj). 

Juncker ogłosił szczyt wbrew szefowi Rady Europejskiej Donaldowi Tuskowi, który odrzucił prośbę Merkel o zorganizowanie tego spotkania. Tusk nie chce dzielić Europy oraz jest przeciwnikiem obowiązkowej relokacji uchodźców. Już raz dał temu oficjalnie wyraz - wprost pisząc w liście do unijnych przywódców, że to projekt, który niepotrzebnie tylko dzieli kraje UE. Juncker obawiał się więc, że straci kontrolę nad wynikiem szczytu właściwego, 28 krajów, który odbędzie się pod koniec tygodnia.

Migracja i stały mechanizm relokacji - to jeden z głównych pomysłów komisji Junckera na rozwiązanie kryzysu migracyjnego. Choć na początku miesiąca wyszło na jaw, że relokacja jest martwym projektem, Juncker chce pchać go dalej. Jeżeli na głównym szczycie nie byłoby ambitnych wniosków dotyczących relokacji to europejska chadecja, do której należy Juncker nie miałaby z czym iść do europejskich wyborów w przyszłym roku. Dlatego więc Juncker chce na miniszczycie zbudować front krajów popierających mechanizm stałego rozdziału uchodźców. 


Z dokumentu rozesłanego przedwczoraj do uczestników miniszczytu wynika jasno, że relokacja będzie jednym z tematów. Juncker po prostu boi się, że relokacja mogłaby za sprawą Tuska zostać odłożona na "wieczne nigdy", a wtedy on sam okazałby się wielkim przegranym. Urzędnicy Komisji zaczęli więc prowadzić przeciwko Tuskowi "szeptaną propagandę". Jak ustaliłam, w nieoficjalnych rozmowach zarzucają mu np. lenistwo. Tusk zbyt jest zajęty podróżowaniem po stolicach, dlatego musieliśmy wziąć sprawę w nasze ręce - mówił jeden z nich. Mało kto się jednak nabiera na tak żenujący "spin". Tusk jeździł po stolicach przygotowując szczyt, a jego odmowa wobec Merkel świadczy tylko o tym, że w sprawach migracji gra w tej samej drużynie co Grupa Wyszehradzka. To oczywiście nie podoba się Junckerowi, który najchętniej zdusiłby opór Wyszehradu w sprawie relokacji - np. poprzez doprowadzenie do głosowania większościowego (bez prawa weta). Dlatego "bojkot" miniszczytu przez Polskę, Węgry, Czechy, Słowację należy także widzieć jako wsparcie dla Tuska przeciwko Junckerowi. To również opowiedzenie są za jednością UE przeciwko próbie jej dzielenia miniszczytem. W tym wypadku Tusk jest "bardziej europejski" niż Juncker. 

Niektórzy politycy PiS nieoficjalnie przyznają, że Tusk w tej sprawie działa zgodnie z interesem Polski. Oczywiście oficjalnie nie przejdzie im to przez gardło. Z kolei opozycja krytycznie ocenia nieobecność Morawieckiego na niedzielnym miniszczycie, a tym samym - chyba nieświadomie - staje po przeciwnej stronie niż Tusk.