20 sierpnia na stronie internetowej MEN pojawił się zestaw argumentów za wcześniejszym rozpoczynaniem przez polskie dzieci obowiązku szkolnego. Jego lektura wskazuje jednak, iż urzędnicy ministerialni w dalszym ciągu nie rozumieją lub udają, że nie rozumieją istoty sporu, jaki od kilku lat trwa wokół tej kwestii pomiędzy nimi a rodzicami.

Cytat

W całej sprawie nie chodzi o wprowadzenie zakazu nauczania szkolnego dla sześciolatków, a jedynie o umożliwienie rodzicom współdecydowania o ewentualnym wcześniejszym rozpoczynaniu przez dzieci szkolnej nauki

Najbardziej wyraziście świadczy o tym pierwszy z "argumentów", w którego treści zarysowano wręcz apokaliptyczny obraz oświaty po rezygnacji z obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Dramat byłby spowodowany brakiem w systemie jednego rocznika uczniów. Tymczasem autorzy ministerialnych argumentów zdają się nie zauważać, iż w całej sprawie nie chodzi o wprowadzenie zakazu nauczania szkolnego dla sześciolatków, a jedynie o umożliwienie rodzicom współdecydowania o ewentualnym wcześniejszym rozpoczynaniu przez dzieci szkolnej nauki. Stąd też zamiast roztaczać przed obywatelami organizacyjne horrory minister edukacji i jej urzędnicy, jak też związani z nimi politycy, winni pokazać rodzicom rzeczywiste, a nie propagandowe zalety rozpoczynania przez ich dzieci nauki w wieku sześciu lat. Jednak nade wszystko powinni skupić swoją uwagę na zapewnieniu najmłodszym uczniom odpowiednich warunków do nauki, w tym szczególnie wyraźnie obniżyć maksymalną liczbę dzieci w klasach nauczania początkowego /ustalając ją np. na poziomie 16 - 18 osób/ oraz przygotować szkolną infrastrukturę pod potrzeby sześcioletnich uczniów.

Ludzie odpowiedzialni obecnie za polską oświatę zdają się nie rozumieć, iż kluczowym problemem jest brak zaufania bardzo wielu rodziców do nich. Niechęć rodziców do wcześniejszego posyłania dziecka do szkoły wynika najczęściej z obserwacji warunków nauczania w bardzo wielu szkołach publicznych, które - wbrew ministerialnym zapowiedziom - nie zostały właściwie przygotowane na przyjęcie sześciolatków. Szkoda, że minister Joanna Kluzik-Rostkowska nie zauważyła, iż po wprowadzeniu obowiązku szkolnego dla sześciolatków zwiększyła się liczba uczniów w szkołach niepublicznych oferujących naukę w zdecydowanie mniej licznych niż w szkołach publicznych klasach oraz zapewniających dzieciom lepszą, bardziej zindywidualizowaną opiekę. Wielu rodziców zdecydowało się na skierowanie swojego dziecka do szkoły niepublicznej i ponoszenie związanych z tym kosztów po prostu w trosce o swoje dziecko. Skądinąd w szkołach z odpowiednimi warunkami nauki dla sześciolatków najmłodsi uczniowie prowadzeni przez dobrze przygotowanych nauczycieli bez perturbacji wchodzą w szkolny obowiązek. Innymi słowy problemem nie jest kwestia możliwości podejmowania szkolnej edukacji przez sześciolatki, ale zapewnienie im odpowiednich, przyjaznych dla nich warunków. Niestety tego zdają się nie rozumieć zwolennicy obniżenia wieku rozpoczynania obowiązku szkolnego w Polsce metodą minister Kluzik - Rostkowskiej i jej dwóch poprzedniczek. Ich działania świadczą o tym, iż uznają one rodziców za osoby kompletnie nieodpowiedzialne, działające na szkodę własnych dzieci. Zresztą wiele ostatnich wypowiedzi obecnej minister edukacji potwierdza to bardzo dobitnie. M.in. pragnie ona pozbawić rodziców możliwości rzeczywistego wpływu na ofertę wychowawczą szkół. Wg niej państwo, czyli urzędnicy, wie najlepiej co jest dobre dla dziecka. W ten oto sposób MEN lekceważy konstytucyjne prawa rodziców do wychowywania swoich dzieci i zajmuje stanowisko dalekie od pomocniczości państwa w stosunku do obywateli. Tymczasem warto przypomnieć minister Kluzik - Rostkowskiej i podobnie myślącym, iż szkoła ma jedynie wspierać /a nie zastępować/ rodziców w wychowywaniu ich dzieci. Nie przypadkiem w polskim prawie oświatowym mamy zapisany obowiązek uzgadniania z rodzicami programu wychowawczego szkoły.    

Cytat

Minister edukacji pragnie pozbawić rodziców możliwości rzeczywistego wpływu na ofertę wychowawczą szkół. Wg niej państwo, czyli urzędnicy, wie najlepiej co jest dobre dla dziecka. W ten oto sposób MEN lekceważy konstytucyjne prawa rodziców do wychowywania swoich dzieci

W kwestii wcześniejszego rozpoczynania szkolnej nauki przez dzieci rodzice w istocie pragną mieć możliwość współdecydowania o tym. Jestem zresztą przekonany, że w większości będą się na to decydować, jeżeli zostaną przekonani, iż ich dzieci będą uczyć się w odpowiednich warunkach. Skądinąd, gdyby rządzący poważnie traktowali obywateli to już dawno pozwoliliby im się wypowiedzieć w tej sprawie w referendum i nie musieliby dzisiaj obawiać się ewentualnych skutków odrzucenia w planowanym referendum wprowadzonych przez siebie rozwiązań. Zamiast tego wybrali narzucenie ich rodzicom, szermując argumentem o dobru dziecka, gdy w istocie chodzi o wcześniejsze pojawienie się na rynku pracy młodych ludzi, którzy rok wcześniej rozpoczną swoją edukację. Przyznał to kilka lat temu ówczesny minister pracy Michał Boni. Akurat ten argument jest przez MEN skrzętnie pomijany w debacie na temat sześciolatków w szkołach. Poza wszystkim trzeba zauważyć, iż z treści wszelkich oficjalnych tekstów MEN na temat sześciolatków w szkołach wynika, iż w większości rodzice są z takiego rozwiązania bardzo zadowoleni, a w takim razie skąd biorą się obawy obecnie rządzących przed wyposażeniem ich w możliwość podejmowania decyzji o wcześniejszym rozpoczynaniu szkolnej nauki przez dzieci ...

Cytat

Odbieranie rodzicom prawa do wpływania na wychowanie swoich dzieci, czy też na ich edukacyjne losy ociera się o barbarzyństwo

Wracając do obaw urzędników edukacyjnych o brak jednego rocznika uczniów po likwidacji obowiązku szkolnego dla sześciolatków i zastąpieniu go prawem rodziców do wcześniejszego wysłania dziecka do szkoły trzeba wyraźnie stwierdzić, że ich źródłem jest świadomość tego, iż tak przeprowadzali tę operację, że skutecznie zniechęcili większość rodziców do swoich pomysłów. Stąd też warto byłoby, aby wreszcie wyciągnęli z tego wnioski i zamiast powtarzać propagandowe frazesy o zaletach nauki sześciolatków zabrali się do pracy nad poprawą oferty edukacyjnej dla najmłodszych dzieci i w ten sposób starali się przekonać rodziców do tego. Poza wszystkim muszą oni zrozumieć, iż odgrywają służebną w stosunku do obywateli /rodziców/ rolę i nie mają żadnego prawa do narzucania im swoich pomysłów. To w totalitarnych państwach dominuje nakaz rządzących bez liczenia się ze zdaniem obywateli, a w demokracji powinna dominować sztuka przekonywania obywateli przez ludzi podejmujących w ich imieniu decyzje. Jednak sztuka przekonywania wymaga umiejętności, których - obawiam się - nie posiadają aktualnie rządzący. Tymczasem - co trzeba do znudzenia powtarzać - odbieranie rodzicom prawa do wpływania na wychowanie swoich dzieci, czy też na ich edukacyjne losy ociera się o barbarzyństwo, a poza wszystkim Polacy szczególnie źle znoszą wszelkie formy pozbawiania ich przynależnych im praw. Stąd też polscy rodzice już zaczęli budować alternatywne obywatelskie formy edukacji dla swoich dzieci, czy to poprzez edukację domową, czy to kreując lub wzmacniając niepubliczne i obywatelskie szkolnictwo.