Kocham mojego psa. Nie wstydzę się użyć tego słowa. To nie jakaś przelotna znajomość na czterech nogach. To prawdziwe uczucie. Plącze się pod nogami z zadartym ogonem i wierny jest jak rzeka. Nie jestem jego właścicielem. Brzydzę się tego układu. To bardziej ja należę do niego, bo dzięki psu życie stało się pełniejsze - jakbym doświadczył istnienia równoległego świata. Takie portale widywałem już w filmach science-fiction. Człowiek wyciąga rękę, prostuje palec, a ten wchodzi w pionową tafle wody. Potem już krok na drugą stronę i wszystko zmienia się nie do poznania.

Fotograficznie, z psami jest jak z małymi dziećmi. Są rozkoszne, łaszą się podskakują z radości prosząc o prezent. Nie ma w nich zawiści ani cienia podstępu. Szczekają na powitanie i skomlą, gdy zatrzaskujemy za sobą drzwi. Myślę, że jak dzieci, również za nami tęsknią. Zawsze są pod ręką, więc uwielbiamy je fotografować: jeszcze jedna fotka rozkosznej kudłatej mordy, jeszcze jedno zdjęcie oblepionego czekoladą bąbla. Tak powstają rodzinne albumy. Robione dla natychmiastowego zaspokojenia emocji, takie landrynkowe kadry pozostaną tylko pocztówkami. A przecież psy, podobnie jak dzieci, mają dusze. W oczach marzenia też mają (nawet jeśli śnią wyłącznie o kiełbasie).

Moja psina ma na imię Sena. Nazwał ją tak mój syn, bo podobało mu się brzmienie tego słowa. Nie znał legendarnego kierowcy Formuły 1. Nie miał pojęcia, że w języku angielskim to imię kojarzy się ze środkiem na przeczyszczenie. Powiedział Sena i tak już zostało. Muszę przyznać,z łapą na sercu, że Sena stała jest dla mnie fotograficznym wyzwaniem. Bo jak uchwycić osobowość psa w prostych, codziennych scenach? Mieszkamy w tej samej budzie. Chodzimy na spacery. A jak mamy ochotę, siadamy w parku na pniu zwalonego drzewa wspólnie i wyjemy do księżyca. I tak od sześciu lat. Przez cały ten czas podglądam ją obiektywem w nadziei, że uda mi się na zdjęciu wyrazić to, czego moja suka nigdy nie szepnie mi w ucho. Psy nie mówią, to oczywiste. Doskonale natomiast władają mokrym językiem.

Fotografowanie czworonożnych przyjaciół jest podobnym wyzwaniem, jakie stawia przed obiektywem mały człowiek. By zrobić to porządnie, musimy wejść w jego świat. Nieinwazyjnie, bez roszczeń i traktowania tematu z góry. Broń boże nie porównuję dzieci do psów, ani psów do dzieci. Nie chce narazić się rodzicom czy psychologom. Chodzi mi wyłącznie o fotograficzne wyzwanie. Bo jak powszechnie wiadomo, najciemniej jest pod latarnia. I choć niespodzianie właśnie tam czają się najciekawsze tematy, widząc wszystko wyraźnie jak na dłoni łatwo ulec pokusie kadrów bez znaczenia. Ja staram się traktować zdjęcia psów śmiertelnie poważnie.

Podnosząc aparat do oka, nie robię z Seny maskotki. Wręcz przeciwnie, Doszukuje się w niej ludzkich cech. Ba, szukam w niej człowieka. Nasze sesje trwają ułamki sekundy, znikają tak szybko jak pojawiają się albo jeszcze szybciej. Muszę być czujnym, wywęszyć okazję. Za każdym razem, gdy naciskam migawkę, tworzę wspomnienia. Nie zapominam, że zwierzęta żyją od nas krócej - każdej takiej przyjemności towarzyszy zatem odrobina bólu. Tak jest sprawiedliwie.

Powiedzmy sobie wprost - psy nie pozują. Nie mizdrzą się do obiektywu w nadziei, że zadowolą swego pana. Nie poprawiają makijażu jęzorem, nie przygryzają w pośpiechu pazurów. Psy po prostu są. A my obok, błogosławiąc w duchu ten dzień, gdy po raz pierwszy pchnęliśmy na oścież wrota poznania, tkwimy w raz z nimi w sześcionożnej przyjaźni. Ja to nazywam wspólnym warowaniem.

Zdjęcia psów są dla mnie dopełniaczem. Uzupełniają to, co mówię w oczy mojej Senie, wiedząc, że nie zrozumie ani słowa. W ten sposób tłumię skowyt, który rodzi się w gardłach psiarzy, gdy zdają sobie sprawę, że mimo wszystko istnieje bariera gatunku. 

Zastanawiam się jak to powiedzieć, by nie przesadzić.... jak nastawić przysłonę słowa tak, by nie prześwietlić znaczenia? Spróbuję....

Mam na myśli świadomość psiego mezaliansu. Mimo że bardzo tego pragnę, mój pies nigdy nie pogada ze mną przy piwie. Nieważne jakim wzniosłym będę darzył go uczuciem, on i tak przy najbliższej okazji wytarza się w błocie. Albo jeszcze gorzej, nie bacząc, że na sofie lubi oglądać ze mną telewizję. Jego instynkt zawsze będzie szedł od brzucha, a dopiero potem od serca. Zawsze najpierw wywącha, a dopiero później zobaczy. Bo pies - co muszę przyznać z ręką na sumieniu - nie jest człowiekiem. Na szczęście fotografia pozwala mi o tym zapomnieć.