Brytyjscy komentatorzy starają się umieścić atak Hamasu na Izrael w szerszym kontekście. Sięgają zarówno do historii, jak i wybiegają w przyszłość.

Szok w Izraelu jest olbrzymi. Mowa o ponad 1000 zabitych i 2500 rannych, a bilans wciąż rośnie. Ale mimo olbrzymiej liczby ofiar, ostatnie wydarzenia nie stanowią egzystencjalnego zagrożenia dla Izraela. Są porównywane z samobójczymi atakami na Stany Znaczone z 2001 roku, ale nie z wojną sprzed 50 lat, kiedy to Izrael podstępnie zaatakowany został przez potężne armie Egiptu i Syrii.

Jak twierdzą komentatorzy, potęga militarna tego kraju poradzi sobie z obecnym zagrożeniem i tym razem. Nawet gdyby do Hamasu przyłączył się libański Hezbollah, oba te ugrupowania nie są w stanie pokonać izraelskiej armii. Ale gdzie ona była w minioną sobotę, gdy doszło do przerwania zapory na granicy z Gazą? - pytają rodziny zabitych i mają do tego pełne prawo.

Izraelskie lotnictwo atakuje obecnie cele w Gazie. Odwet lądowy zapewne niebawem nastąpi, bo musi być próbą uwolnienia Izraelczyków porwanych przez Hamas.

Zdaniem niektórych komentatorów, to jedyny sposób na uratowanie przez Izrael twarzy po wydarzeniach minionego weekendu. 

Proporcjonalność reakcji

Izrael nie jest zainteresowany ponowną okupacją Strefy Gazy - to była wieloletnia, kosztowna i krwawa operacja. Armia izraelska opuściła ten teren w 2005 roku wraz przymusowo usuniętymi żydowskimi osadnikami. Miał to być gest dobrej woli wobec próbujących opanować sytuację władz Palestyńskiej Autonomii. Lądowa inwazja terenu, na którym mieszka 2,5 mln Palestyńczyków wydaje się być nieuchronna. Ale to, że wciąż do niej nie doszło, jest kolejnym dowodem braku przygotowania izraelskiej armii na taką ewentualność.

Nie sposób też przecenić klęski izraelskiego wywiadu. Jego przedstawiciele, którzy godzą się rozmawiać z brytyjskimi mediami, przyjmują część winy na siebie, ale wskazują jednocześnie na zgubne ich zdaniem działania premiera Benjamina Netanyahu, któremu od lat zależało na osłabianiu władzy Palestyńskiej Autonomii kosztem wzmacniania pozycji Hamasu, w nadziei, że uda się w Gazie utrzymać status quo. Miniona sobota dowiodła, jak olbrzymią było to pomyłką.

Pokój? Jaki pokój?!

Prowadzone 30 lat temu rozmowy pokojowe w Oslo były ostatnią próbą bezpośredniego porozumienia się Izraelczyków z Palestyńczykami przy okrągłym stole. Mimo końcowych ustaleń, zawarta umowa nie przyniosła trwałego rozwiązania. Trudno nawet myśleć o kolejnej rundzie rozmów w chwili, gdy bojownicy Hamasu nadal przedostają się na teren Izraela przez pęknięcia w ogrodzeniu na granicy z Gazą. Walki wciąż trwają. Prędzej czy później terroryści zostaną wyłapani lub zabici.

Niektórzy komentatorzy zauważają, że mamy do czynienia z największą samobójczą akcją terrorystyczną w historii izraelsko-palestyńskiego konfliktu. Opłakując ofiary i szukając winnych, nie należy zapominać o drugim i trzecim planie tego dramatu - o wspierającym Hamas Iranie i przyjaznej Iranowi Rosji. Echa wydarzeń, jakie rozgrywają się w Izraelu, wybiegają poza granice tego kraju. Odciągają także uwagę światowej opinii publicznej od wojny w Ukrainie.

Kwadratura koła

Co z rozwiązaniem zakładającym istnienia dwóch niezależnych państw - Izraela i Palestyny? Zawsze było kuluarach prowadzonych negocjacji, ale nigdy nie stało się rzeczywistością. Historia jest dynamicznym tworem - nie stoi w miejscu. Żydowskie osadnictwo na okupowanym przez Izrael Zachodnim Brzegu Jordanu osiągnęło poziom takiego nasycenia, że fizyczne powstanie w tym regionie państwa o nazwie Palestyna stało się fikcją. Atak Hamasu na Izrael był sygnałem wysłanym przez Palestyńczyków, że utrzymanie statusu quo jest niemożliwe.

Populacja Gazy z roku na rok staje się coraz bardziej liczna, ale nie jej terytorium. Otoczona jest z trzech stron murem, a z czwartej morzem patrolowanym przez izraelską marynarkę. Jednak wydarzenia z minionego weekendu w żaden sposób nie przechylają szali sympatii na stronę Palestyńczyków - był to brutalny atak terrorystyczny, a jego celem było zabicie jak największej liczby ludzi - w tym kobiet, starców i dzieci. Takie działania zawsze zasługują na potępienie. Nawet najtęższe głowy najbardziej wytrawnych analityków, unikają długoterminowych prognoz. Jedno jest pewne - przemoc rodzi przemoc. Pokój na Bliskim Wschodzie pozostanie wartością deficytową na wiele pokoleń.